wybrańcy

wybrańcy

poniedziałek, 27 lipca 2015

Rozdział 2~ seria 2

*Percy*

Dwie godziny później budzą się Charles i Rossie. Elfka przejmuje ode mnie małą i razem z synem Hefajstosa rozkazują nam, byśmy pośli spać. Podaję Jasonowi magiczną poduszkę, bo wiem, że chłopak nie zaśnie, a sam że strachem zamykam oczy.

Znajduję się w sali szpitalnej. Przede mną, na łóżku leży czarnowłosy chłopiec, około 6/7lat. Ma zamknięte oczy, ale niespokojny oddech. Śni mu się pewnie koszmar.
- Jak się czujesz Percy?- Chłopiec się budzi. Do sali wchodzi TO COŚ, czego w życiu nie nazwę człowiekiem. Chcę krzyczeć, obudzić się. Wiem co będzie się działo dalej i nie chcę na nowo do tego powracać. Młodszy ja nie wie jeszcze co go czeka... TO podeszło do dziecka położyło mu rękę na ramieniu. Chłopiec nie odpowiada, patrzy pustym wzrokiem w sufit. Samotna zła spływa mu po policzku.
- Wiesz co mały? Wiem jak poprawić Ci humor- Mówi TO i obleśnie przytula młodszego mnie. Kiedy TO zaczyna całować i macać chłopczyka, dzieciak się wyrywa. Chce krzyknąć, ale TO COŚ  wciska mu jakąś szmatę w usta. Nie chcę na to patrzeć. Odwracam wzrok, ale i tak po chwili słyszę stłumiony krzyk chłopczyka spowodowany gwałtownym wsunięciem się TEGO CZEGOŚ do jego tylnej części ciała. Zatykam sobie uszy i wrzeszczę, co powoduje, że i krzyk młodszego mnie się podnosi i roznosi się echem po mojej głowie. Nagle wszystko cichnie. Z niepokojem odwracam się i widzę... Bogowie! Ten [cenzura] wciska swojego "przyjaciela" do buzi chłopczyka. Tamten się dławi, zdesperowany gryzie TO tego CZEGOŚ. [Cenzura] wali dzieciaka w brzuch. Młodszy ja zwija się z bólu, a z jego ust wypływa krew. [Cenzura] zapina rozporek i nachyla się nade mną.
- Jeśli tylko piśniesz słówko o tym co się tu wydarzyło to zrobię to samo twojej matce i tobie. Będę was oboje tłukł i robił to co tobie przed chwilą. Kapujesz ty [cenzura] [cenzura]? Wali jeszcze raz młodszego mnie, a po mojej głowie rozchodzi się  krzyk chłopczyka. 

Budzę się z krzykiem, który szybko tłumię.


*Kamila*

Właśnie się obudziłam. Razem z Leo mamy pełnić wachtę. Charles i Rossie już zasnęli. Nagle słyszę stłumiony krzyk Percy'ego. Podchodzę do niego i...
- Leo, idź spać- Mówię bardzo dobitnym i zestresowanym głosem. Wystarczy jedno, krótkie spojrzenie na syna Posejdona i chłopak od razu kładzie się i zamyka oczy. Mój brat jest roztrzęsiony. Trzęsie się cały, z jego oczu obficie płyną łzy, z jego gardła wydobywają przyciszone jęki jego oczy są pełne czystej udręki. Przytulam go.
- Percy, co się stało?- Pytam. Chłopak tylko się we mnie wtula.
- Ej! Żadnych tajemnic!- Mówię.
- K...Kam... ja...ja...nie...nie potrafię...- Ledwo mówi, jąkając się. Postanawiam ułatwić mu trochę zadanie.
- Przyszłość?- Kręci przecząco głową
- Przeszłość?- Kiwa potwierdzająco.
- Tortury...?- Kręci przecząco na "nie".
- "Wypadek" Connie?
- Kam... proszę...- Mówi łamliwym głosem. Patrząc jak cierpi wiem, że nie chodzi mu o kuzynkę. Musiało coś się stać, coś co głęboko zapadło mu w pamięć...
- Percy... ja wiem, że ty nie chcesz o tym mówić, ale proszę, powiedz. Jesteśmy rodzeństwem, bliźniakami, musimy trzymać się razem. Opowiedz o tym, wyrzuć to w końcu z siebie! Pomogę Ci...- Chłopak ciężko dyszy, poddusza się.
- Dobrze...- Wzdycha po dłuższej chwili. Odchylam się delikatnie, by spojrzeć na jego twarz, oczy.
- T... to się zaczęło po wypadku...
- Wtedy jak spędziłeś tam rok?- Pytam. Szepczemy, by nikt nas nie usłyszał. Mój brat kiwa potwierdzająco głową.
- Gdyby... gdyby chodziło tylko o Connie...- Teraz jest już naprawdę w kiepskim stanie.
- O co jeszcze chodziło?- Pytam łagodnie. Odczekuję jeszcze jakiś czas.
- Percy...?
- Tam... w szpitalu... pewne COŚ podszywało się pod...lekarza- Ledwo jestem w stanie go zrozumieć.
- Co masz na myśli mówiąc "COŚ"? Potwór?- Pytam.
- Tego czegoś nie da się nazwać potworem- Mówi. Jego oczy są jak w transie.
- Co "to coś" Ci zrobiło?- Pytam i zaczynam się naprawdę bać. Nastaje cisza. Mam wrażenie, że nawet nasi towarzysze już nie śpią i oczekują odpowiedzi od mojego brata. On po jakiejś dobrej godzinie uspokaja się i porusza ustami.
"Każdej nocy... przychodziło... obmacywało... TO COŚ... ono..."- Znów wybucha. Zaczynam rozumieć i nie podoba mi się to wcale.
- Percy... on Cię... krzywdził?- Pytam. Kiwa głową, a ja czuję jak krew mnie zalewa, jednocześnie jest mi tak żal mojego brata... . On miał wtedy 6/7 lat! Nie wiem nawet, czy wiedział takie rzeczy! Mam ochotę dorwać TO COŚ i zamordować.
- Ktoś o tym wie?- Pytam łamiącym się głosem. Kręci przecząco głową.
- Czemu nikomu nic nie powiedziałeś?
- Po TYM... TO COŚ... bałem się... miałem 6, później 7 lat... straszyło mnie, biło...
- Jak się stąd wydostaniemy, będziemy musieli to powiedzieć, tacie. Ten [cenzura] musi dostać karę- Chłopak kręci przecząco głową, ale ja i tak wiem, że Posejdon dowie się przy pierwszym naszym kontakcie. Musi wiedzieć.
_________________________________________________________________________________

I co? Rozdział kiepski? Sama nie wiem czemu to napisałam. Tworzyłam to w notatniku, w środku nocy,na telefonie. Dopiero teraz to przepisałam i szczerze sama nie wiem co o tym myśleć. Nie wiem jak mogłam zrobić do Percy'emu, ale... już mam pomysł na dalsze przygody. Hm... może jednak przyda mi się przerwa...? Dobra zobaczę. Komentujcie i dawajcie swoje opinie.
Pozdrawiam!
~Nati~

Ps. Nie będę chyba już pisała w swoje imieniny, bo jeśli mam takie rozdziały wstawiać... Bogowie jeszcze taki krótki. Dobra, sorry! Następny będzie lepszy i... z czyjej ma być perspektywy, bo nie wiem. Kompletnie teraz nie myślę. Miłych wakacji!

piątek, 24 lipca 2015

rozdział 1 ~ seria 2

*Jason*

Nie wierzę, zostanę ojcem! Ciekawe jak do tego doszło... tak, tak wiem skąd się biorą dzieci, ale... zabezpieczaliśmy się! Na pewno!
- Chyba jesteśmy już niedaleko- Słyszę głos Luka.
- Ta... robi się ciepło, gorąco wręcz. Na miejscu musimy się napić, bo pomdlejemy tu wszyscy- Odzywa się Charles. Idziemy już od kilku godzin. Skąd to wiem? To nie moja pierwsza przygoda w Tartarze. Kiedy ja i Percy zostaliśmy porwani, chłopak obmyślił ciekawy sposób na obliczenie czasu w tej otchłani. Nie zdradzę szczegółów, bo... po prostu nie umiem tego wytłumaczyć. Jackson to zrobi lepiej. Po godzinie docieramy na brzeg Flegatonu. Jest gorąco i duszno. Powietrze jest przepełnione siarką i niemożna tu normalnie oddychać. Poszukujemy jakiejś jaskini, w której moglibyśmy odpocząć. Wkrótce ją znajdujemy. Rozkładamy rzeczy i układamy się w pomieszczeniu.
- Chyba czas go obudzić- Mówi Kama, wskazując na swojego brata.
- Masz rację- Odzywa się Leo. Zabieramy synowi Posejdona poduszkę spod głowy. Chwilę zajmuje nam, by go obudzić. Jest zaspany i zdezorientowany.
- Okay.... Wylądowaliśmy w Tartarze i mamy odszukać Wrota Śmierci. Dobra, przypomniałem sobie, ale... gdzie my jesteśmy? Co się stało?- Pyta. Pomimo upału wciąż się trzęsie, jego usta są lekko sinawe. Przykrywamy go wszystkimi trzema kocami.
- Kiedy spadaliśmy, wyczuliście wodę, ty i Kama. Twoja siostra zamortyzowała upadek i przetransportowaliśmy was, nie tylko ty straciłeś przytomność, do brzegu. Dostałeś hipotermii. Zanieśliśmy Ciebie i Connie w śpiworze tu. Znajdujemy się niedaleko Flegatonu, rzeki ognia. Zostaniemy tu na chwilę i odpoczniemy- Odpowiada mu Luke. Syn Posejdona kiwa głową. Trzyma swoją córkę na rękach. Nie wyobrażam sobie siebie z takim maluchem, ale i tak się uśmiecham na tę myśl. Wypijamy parę łyków wody i jemy trochę krakersów. Postanawiamy się zdrzemnąć. Percy i Luke biorą pierwszą wachtę, a my zasypiamy.


*Luke*

- Może jednak się prześpisz?- Pytam po raz dziesiąty syna Posejdona. Chłopak kręci przecząco głową. Nie wiem czego się spodziewałem, że w końcu coś powie? Odpuści? Percy trzyma swoją córkę i karmi ją mlekiem, z butelki oczywiście. Hipotermia odpuściła, więc obaj siedzimy w jaskini, w podkoszulkach.
- Percy...
- Nie dasz mi spokoju?- Pyta. Wow, w końcu się odezwał. Postęp.
- Nie- Odpowiadam. Chłopak głośno wzdycha i patrzy na mnie czekając na pytania.
- W porządku?- Chwilę waha się z odpowiedzią. Parę razy otwiera usta, ale zaraz je zamyka, w końcu zrezygnowany odpowiada.
- Sam nie wiem. To miejsce... wszystko wraca...- Z tego co słyszałem on i Jason zostali porwani i torturowani właśnie w Tartarze. Dopiero teraz zauważam jego bladą twarz. Zamierzam mu coś odpowiedzieć, dowiedzieć się czegoś, pocieszyć go,  ale przeszkadza mi w tym syn Jupitera. Jego urwany krzyk jednak nie obudził pozostałych i nie ściągnął na nas potworów, więc nic takiego się nie stało. Blondyn trzęsie się, a jego twarz jest tak samo blada jak Percy'ego.
- Idźcie spać, ja już nie zasnę- Odpowiada drżącym głosem.
- Luke prześpij się, ja i tak już wcześniej spałem, poza tym, muszę zająć się małą- Mówi syn Posejdona. Connie już nie pije, ale na jej różowych policzkach widzę łzy. Kiwam głową, bo wiem, że z nimi nie wygram. Zanim jednak zasypiam słyszę cichą rozmowę chłopaków.
- Wszystko wraca. Nie zasnę tutaj, nigdy- Szepcze Jason.
- Wiem, mam tak samo. Poduszka od dzieciaków Hypnosa sprawiła, że nie śniły mi się tortury, więc mogę ci ją dać. Jak ty będziesz pełnić wachtę, to ja będę z niej korzystać-  Odpowiada mu Percy.
- Dobra, ale jest nas, nie licząc Connie siedmioro. Będą chwilę kiedy będziemy obaj spali
- Raczej nie... ja i tak bez tej poduszki nie spałem odkąd pojawiła się mała
- Ale... nie spałeś przez ten pierwszy tydzień?
- Nie no, spałem, ale w dzień, w szpitalu, a później jak dostaliśmy poduszkę
- Ale... w tedy mała...
- W tedy to nie ona, a ja miałem koszmary, Ann zresztą też
- Percy...
- No?
- Boję się tego... no wiesz... ja się do tego nie nadaję
- Do czego?- Pyta syn Posejdona i mam nadzieję, że mówi to żeby zdenerwować Jasona, a nie, bo nie rozumie.
- Jackson- Warczy, a Percy parska śmiechem.
- Dobra, wiem. Słuchaj Grece, owszem nie nadajesz się do roli ojca...
- Dziękuję doktorze Jackson, czuję się znacznie lepiej
- Chodzi o to, że... żaden heros się do tego nie nadaje, ale...
- Ty radzisz sobie znakomicie
- Ta... oprócz tego, że po tygodniu zabrali mi córkę, a teraz mamy urocze wakacje w najmroczniejszej otchłani...
- Ale to nie twoja wina, a w roli ojca sprawdzasz się idealnie
- Jason, to jest instynkt...
- Twój jest nie zwykły!
- Wyostrzony, jeśli można to tak w ogóle nazwać, ale każdy ma taki instynkt ojcowski, czy tam matczyny. To naturalne, jak instynkt braterski na przykład. Powoduje on, że z jednej strony lubię Leo i cieszę się, że jest z Kamą, a z drugiej mam ochotę mu przywalić
- Rzeczywiście mam podobnie
- Ale, że chcesz przywalić Leo, czy jesteś zazdrosny o Kamę, wiesz Piper to raczej...
- Mam tak z Thalią i Nico!- Syn Posejdona zaczyna się śmiać, a po chwili dołącza do niego Jason. Moje oczy się zamykają i zasypiam.
_________________________________________________________________________________

Rozdział krótki. Brak weny, a poza tym miałam nie pisać, ale znalazłam czas i proszę. Przez następne dwa tygodnie może się nic nie pojawić, ale może też coś mi się uda...? Dobra Cześć i wesołych świąt! Znaczy wakacji, sorry!
~Nati~

środa, 22 lipca 2015

Prolog serii drugiej "Tartarus & Gate's death" ~ "Tartar i Wrota Śmierci"

Percy, Connie, Jason, Leo, Luke, Charles, Kamila i Rossie wpadli do Tartaru. Żyją nadzieją, że wrócą do domu i bliskich. Co jeżeli ta nadzieja wygaśnie? Jeśli dowiedzą się, że nie mają gdzie wrócić? Gaja i Uranos powstają, a wraz z nimi wiele innych pierwotnych bóstw i potworów. Młodzi herosi, elfka i nowo narodzona dziewczynka muszą stawić czoła okropieństwom i niebezpieczeństwom czyhających na nich na każdym kroku. Czy uda im się odnaleźć Wrota Śmierci? Czy przeżyją i odnajdą drogę do domu? A może nie wszystkim się uda i nie wrócą już w tym samym składzie?

 Córka Ateny przechodzi kryzys. Jej córka właśnie została odnaleziona, miała już z nią zostać, na zawsze. Zanim jednak Annabeth się obejrzała, Connie wpadła do najmroczniejszej krainy w podziemiu wraz z synem Posejdona, którego dziewczyna kocha ponad życie. Nie daje sobie już z tym rady. Kiedy wracają do obozu, by się przegrupować, próbuje popełnić samobójstwo. Czy jej się to uda? Czy przyjaciele zdążą ją powstrzymać lub uratować?

Związek Thalii i Nico się waha. Chłopak obwinia się za to, że nie próbował uratować przyjaciół. Zaczyna odsuwać od siebie wszystkich włączając w to córkę Zeusa. Kiedy dziewczynie ukazuje się Artemida i składa pewną propozycję Thalia nie wie co zrobić. Niespodziewanie znajduje wsparcie i pomoc w pewnej osobie, i nie jest to syn Hadesa ani córka Ateny.

Piper jest załamana. W dniu, w którym razem z Jasonem wyruszyli do krainy elfów dowiedziała się, że jest w ciąży. Kiedy powiedziała to synowi Jupitera, ten zemdlał i spowodował, że wszyscy zwisający nad otchłanią wpadli do Tartar'u. Dziewczyna boi się, że chłopak nie wróci i zaczyna się zastanawiać, czy nie połączyć się z nim w Elizjum. Czy dziewczyna posunie się do zamordowania siebie i dziecka?

Silena jest załamana. Już raz przeżyła śmierć ukochanego, nie chce tego znowu. Kiedy razem z Charlie'm byli w Elizjum bardzo się do siebie zbliżyli. Planowali nawet podziemny ślub. Teraz kiedy wrócili i mogli naprawdę się pobrać, jej ukochany syn Hefajstosa wpada do Tartaru. Oparcie znajduje w Clarisse. Tylko dzięki niej dziewczyna ma szansę i nadzieje na powrót chłopaka. Jednak, czy da sobie radę, gdy dowie się pewnej ważnej rzeczy, która zmieni jej życie?

Allia jest zdezorientowana. To jej pierwsza misja. Rossetia jest jej najlepszą przyjaciółką, siostrą. Bez niej czuje się jak niemowlak brutalnie pozbawiony matki. Boi się jeszcze bardziej kiedy przychodzą do nich pewne informacje o stanie jej ukochanego bohatera. Skoro Percy Jackson walczy o życie, umiera, to czy jej przyjaciółka ma szanse wrócić do niej?

Lottia jest wściekła. Nie dość, że wyszła na idiotkę zmuszając Jacksona do pocałunku i robiąc mu małe "kuku", to jeszcze kiedy zaczęła się zaprzyjaźniać z synem Hermesa, obaj chłopy wpadli do Tartaru. "Płynąca z wiatrem" zaczyna się zastanawiać, czy nie ciąży na niej klątwa. Kiedy śni jej się bogini miłości postanawia z nią poważnie porozmawiać. Czy elfka naprawdę zsyła nieszczęście na osoby, w których się zakocha?

Odpowiedzi na te pytania znajdziecie czytając drugą serię moich opowiadań pt. "Tartarus & Gate's death". Już wkrótce pojawi się pierwszy rozdział, który pociągnie za sobą długi pociąg nowy przygód naszych bohaterów. Nowe postacie i potwory. Nowe, a jednocześnie znajome już zagrożenie ze świata herosów i elfów. Obie krainy będą musiały współpracować, by uniemożliwić odrodzenie się Gai i Uranosa oraz zagłady świata, spowodowanej przez Dagona. Czy im się to uda? Czy istnieją tylko trzy światy? Dwa magiczne i jeden śmiertelników? Może jest ich więcej? Może zagrożenie jest z innej strony?  Tego dowiecie się na moim blogu: percabethforever1.blogspot.com
Pozdrawiam wszystkich i proszę o komentarze
~Nati~

Ps. Wiecie, że dopiero teraz zauważyłam, że do Tartaru wpadli prawie sami faceci, za to zostały tylko dziewczyny, no i Nico? To dziwne, bo nie chciałam tak zrobić tylko to taki jakiś... odruch? Nie wiem. Serio dopiero pisząc prolog się zorientowałam... przypadek, czy przeznaczenie?
"Oczywiście w świecie herosów przypadki nie istnieją"- Słyszę myśli mojego przyrodniego brata z rozdziału 83. Czyżby to był jakiś znak...?

Ps2. Mam za dużą wyobraźnie. Dziś mnie nosi, by pisać. Może coś zacznę...? Nie wiem kiedy pierwszy rozdział  nowej serii. W niedziele w nocy wyjeżdżam i jeśli będę miała czas, będę pisała. Dobra, bo za chwilę jeszcze zrobię "Ps3".

Ps3. Dobra już koniec tylko chcę jeszcze napisać taką prośbę:

BŁAGAM KOMENTUJCIE, BO NIE WIEM, CZY WAM SIĘ PODOBA!!!

Nie. Nie krzyczę na was tylko klęczę przed wami na kolanach i proszę was, byście zostawili po sobie jakiś ślad. Dobra nie zrobią już "Ps4" Pozdrawiam raz jeszcze.
~ Nati~

Ps4. Nie wierzę, że się dwa razy podpisałam... Nie no i zrobiłam "Ps4"!!!

 Dobra, Cześc!

wtorek, 21 lipca 2015

Epilog

*Luke*

Dziewięć dni, dziewięć nocy. Tyle się spada w otchłań Tartaru. Tak przynajmniej napisał Hezjod. Trzymamy się za ręce, ubrania. Jesteśmy przerażeni. Przy mnie spada Percy. Ma zamknięte oczy, jego ręce się rozluźniają. W ostatniej chwili łapię jego córkę. Zastanawiam się dlaczego spada najszybciej, jest przecież lżejszy ode mnie, czy Beckendorf'a. Zauważam coś czarnego, przewieszonego przez jego ramię. Torba! No tak, musi trochę ważyć. Łapię syna Posejdona razem z Charlesem. Chłopak zdejmuje mu torbę.
- To waży z trzydzieści kilo!- Skarży się syn Hefajstosa. Connie płacze, przejmuje ją Kamila. Leo trzyma Jasona, a Beckendorf Rossie, oboje (Jason i Rossie) są nieprzytomni.
- Woda- Mamrocze Percy.
- Woda?!- Pytam, bo słabo go słyszę.
- Woda! Czuję wodę!- Krzyczy Kamila.
- Tu wody nie są za... przyjazne- Mówię.
- Nie mamy wyjścia!- Przypomina mi córka Posejdona. Kiedy jesteśmy już przy dnie, dziewczyna krzyczy rozpaczliwie. Woda nas zalewa.

Pierwsze co czuję. Zimno. Lądujemy w wodzie. Nie jest to Styks, Lete, czy Flegaton. Pozostaje, więc tylko Acheron, rzeka smutku lub Kokytos, rzeka lamentów. Jeśli zimno nas nie zabiło to raczej przeżyjemy. To bez sensu. Nic nie ma sensu. I tak nie przeżyjecie. Zginiecie! Słyszę tysiące zawodzących dusz i już wiem, że to Kokytos. Przez chwilę mam ochotę przestać płynąć, starać się wypłynąć. Jednak po chwili to mija i wypływam na powierzchnie razem z synem Posejdona. Zauważam pozostałych. Charles i Rossie jednak ciągle opadają i wynurzają się. Syn Hefajstosa utrzymuje elfkę i dwie, dość ciężki torby. Sam mam problem z Percy'm. Leo z Jasonem również. Kamila jest blada jak kreda, utrzymuje Connie, a wokół nas wytwarza wir. Dużo ją to kosztuje. Dopływamy do brzegu. Upadamy na czarny piach i dyszymy. Może rzeka miała rację? To bez sensu. Powietrze jest przepełnione siarką. Wszędzie są potwory. Nie mamy szans przeżyć. Słyszę jęk elfki. Podnoszę się i już rozumiem. To nie piach, to odłamki ciemnego szkła. Wszystko tu jest po to, by ranić i zabijać. Rozglądam się Jason odzyskał już przytomność, a teraz coś mamrocze o dziecku. Syn Posejdona drży, a jego usta są sine. Zbieramy się przy ojcu Connie, która teraz jest wtulona do Kamili.
- Musimy się stąd ruszyć, bo dostaniemy hipotermii- Mówi córka Posejdona, a na potwierdzenie wskazuje na brata i bratanice, która również się trzęsie.
- Przeszukajmy torby. Z tego co mówiła mi Ann w tej są rzeczy dla Connie i... i ubrania... mamy- Mówi łamiącym się głosem, a po jej policzkach spływają łzy. Leo ją przytula.
- P...Percy mówił, że w drugiej są rzeczy na pobyt tu. Przeczuwał, że spadnie...
- Jak to przeczuwał?- Pyta elfka.
- Ma mega intuicje- Odpowiada Jason.  Otwieramy torby. W pierwszej znajdujemy ubranka dla małej, której od razu zmieniamy mokre śpioszki na suche. Znajdujemy też tam butelki z mlekiem, poduszkę od dzieciaków z domku Hypnosa, pluszaka, kocyk, którym otulamy dziewczynkę, pieluchy i pieluszki materiałowe oraz smoczek. Jak mówiła Kama są też tam dwa ubrania, najprawdopodobniej należące do Sally. W drugie torbie jest dwadzieścia butelek wody, krakersy, paluszki, ciastka, chipsy, dwadzieścia dużych termosów z nektarem i paręnaście batoników z ambrozją. Oprócz tego znajdujemy tam śpiwór, trzy koce, osiem bluz (syn Posejdona ma tendencje do niszczenia bluz), sześć par spodni, tyle samo par skarpet i buty na zmianę. Trzeba mu przyznać, że umie się spakować. Zmieniamy ciuchy. Kamila i Rossie ubierają ciuchy Sally, a my Percy'ego. Zmieniamy też i jemu ubrania. Zakładamy nową parę butów. Otulamy go kocem. Syn Posejdona ląduje razem z córką w śpiworze. Pod ich głowy kładziemy magiczną poduszkę. Bierzemy duży łyk nektaru. Wszyscy oprócz elfki i małej, bo nie chcemy ryzykować, i ruszamy na poszukiwania wrót śmierci. Razem z Beckendorf'em, Jasonem i Leonem niesiemy Percy'ego i Connie. Kamila i Rossie idą za nami.
- Trzeba gdzieś odpocząć- Mówi córka Posejdona.
- Może niedaleko Flegatonu, rzeki ognia- Proponuję.
- Flegaton? Brzmi jak flegmatyczny maraton- Leo chce chyba trochę rozluźnić atmosferę. Jason wciąż jest oszołomiony. Dowiedział się w końcu, że zostanie ojcem! Ciągle patrzy na córkę Percy'ego, która śpi wtulona w swojego tatę.
- Muszę przyznać Ci rację. Kto normalny tak nazywa rzekę ognia?!- Pyta retorycznie Kama.
- Nieważne. Znajdźmy tą rzekę i jakieś schronienie. Podajcie mi tę bluzę- Jęczy elfka. Obie dziewczyny mają jeansowe spodnie i swetry, ale drżą z zimna. Zakładają dwie, ostatnie bluzy Jacksona i idziemy dalej. Mam nadzieję, że nic nas nie zaatakuje.
_________________________________________________________________________________

I to już jest koniec! Nie wiem kiedy będzie pierwszy rozdział nowej serii. Może będę pisała, ale nie wiem... Zaglądajcie, bo pewnie jednak nowe rozdziały będą się pojawiać jak wcześniej. Pozdrawiam was
~Nati~

poniedziałek, 20 lipca 2015

rozdział 83

*Annabeth*

- Nareszcie!- Słyszę przerażający głos. Percy i Jason kulą się w sobie. Mój mąż wciąż trzyma Connie, która wtula się w niego cała drżąc.
- Tartar- Szepczą synowie Posejdona i Jupitera. Bogowie tylko nie to! Ile można? To jakiś żart? Jeśli tak to nie śmieszny! Najpierw porywają moją córkę i teściową, a teraz wszyscy znajdujemy się w pułapce! Percy podaje mi Connie. Biorę ją na ręce, a moje oczy spostrzegają, że Jason i Kamila z niepokojem patrzą na mojego męża. Co oni ukrywają?!
- Och Jazon, Perseusz! Widzę, że mnie pamiętacie!
- Jason!- Krzyczy syn Jupitera.
- Nie wstydź się swojego imienia. Wasi imiennicy naprawdę coś osiągnęli. Obaj jesteście do nich podobni. Obaj przeszliście to co dawni herosi. Perseuszu, mam wrażenie, że podążasz drogą Heraklesa. Kiedy byłeś niemowlakiem do żłobka, twojego łóżka wpadł wąż, a ty go udusiłeś. Masz jego dawny miecz, Anaklysmos, oczyściłeś stajnie, która była w takim stanie, jak stajnia Augiasza i wiele innych rzeczy, które robili inni sławni herosi, których nie chce mi się wymieniać, jakby chociaż wyprawa po złote runo, coś co zrobił Jazon. O ile się nie mylę to w tedy prawie spotkałeś Kamilę i Jaz... Jasona- Powiedział. W sumie miał trochę racji.
- Och Perseuszu przecież twój imiennik żył długo i szczęśliwie... chyba- Dodał,  spostrzegając minę Percy'ego. Nie spodobało mu się chyba fakt, że jego życie jest podobne do Heraklesa. Mnie też biorąc pod uwagę, że zamordował swoją żonę i dzieci... nie, to się nigdy nie zdarzy. (Chyba hahaha~ Od autorki)
- No, a teraz ostatnie słowa- Nikt mu nie odpowiada. Tartar rozzłoszczony milczeniem, rzuca włócznią w naszą stronę i trafia w...
- NIE!!!- Percy i Kamila rzucają się w stronę swojej matki, która padła, przebita włócznią na idealnie złotą posadzkę, plamiąc ją krwią. Nico wydaje z siebie cichy jęk i spuszcza głowę, moja teściowa nie żyje. Dzieci Sally Jackson padają na jej martwe ciało w ataku histerii i prawdziwej rozpaczy. Razem z Leo podchodzimy do nich. Reszta, rzuca się na boga. Łzy spływają mi po policzkach i sama mam ochotę paść na ciało swojej teściowej. Była taka miła, przyjazna, zawsze rozumiała, nas, herosów. Wiedziała jakie niebezpieczeństwo nas czeka. Właściwie, to przez nią zakochałam się w Percy'm. Nie liczę tego jak mieliśmy po pięć lat. Chodzi o to kiedy wybraliśmy się na misję, by odzyskać piorun piorunów Zeusa. Doskonale wiem, że mój mąż wyruszył tylko po to, by sprowadzić ją z podziemia. W tedy była na to szansa, teraz raczej nie. Wątpię, by bogowie zgodzili się przywrócić ją do życia. Jak na moje to ta kobieta powinna zostać boginią. Patronką herosów. Nie wiem też jak to jest w tym elfim świecie. Z zamyśleń wyrywa mnie moja córka, która stara się przybliżyć do ojca. Podsuwam więc ją do potomka Posejdona. Chłopak podnosi twarz pełną czerwonych plam, łez. Ma mocno zapuchnięte oczy, ale bierze małą na ręce i oboje się do siebie tulą, dołączam do nich.
- Nie pozwolę Ci o niej zapomnieć- Szepcze do Connie. Mała ma niecałe dwa tygodnie. Wątpię by zapamiętała Sally, ale Percy i ja zawsze będziemy o niej pamiętać i opowiadać o niej naszej córce. Chłopak drży, ale podnosi się na nogi, Kama robi to samo. Mój mąż oddaje mi małą i razem ze swoją siostrą dobywają mieczy. W ich morskich oczach szaleje prawdziwy sztorm. Chcą zemsty. Chwilę stoją w milczeniu, jakby obmyślali plan, a później razem rzucają się na boga.

*Percy*

Właśnie straciłem matkę. Po raz drugi. Tym razem, bez powrotu. Oczywiście razem z Kamą będziemy nachodzić Hadesa, ale... dlaczego właściwie miałby ją uwolnić? Bo my tak chcemy? Może jego znienawidzony brat się za nami wstawi? Nigdy już nie przywróci mojej mamie życia. Łzy już wyschły, nie będziemy płakać. Rzucamy się na boga, który odebrał nam tak ważną osobę. Nasi przyjaciele już go trochę pokaleczyli. Z całego jego ciała leci złoty ichor. Skaczemy na niego i... trudno mi powiedzieć co tak właściwie się wydarzyło... Poczułem w sobie tyle mocy, tyle... adrenaliny. Przez chwilę omal nie użyłem pełni mocy. Zobaczyłem, że zaczynam dziwnie świecić, otaczała mnie taka jakby... niebieska poświata. Kamilę również. W ostatniej chwili, kiedy poczułem, że za chwilę wybuchnę pełnią mocy, odskoczyłem na ziemię i zacząłem się uspokajać. Podziałało. Niebieska poświata robi się coraz bledsza, aż w końcu znika. Moja siostra jednak nie przestała. Nagle z jej ciała wytryskuje woda. Hektolitry błyszczącej, niebieskiej cieczy. Bóg się przewraca, a dziewczyna traci przytomność.
- Kama!- Krzyczy Leo. Podbiegamy do niej z Ann i Connie, reszta unieruchamia Tartar'a.
- Co to było? Zaczęliście świecić! Ta woda...- Córka Ateny patrzy na mnie przerażona.
- Nie wiem, ale to było tak jakbym tracił kontrolę. Prawie zrobiłem to co ona, ale... czułem się jakbym miał zaraz wybuchnąć...
- C-co się stało?- Dobiega do mnie cichy głos mojej siostry. Leo przytula ją i coś szepcze. Uśmiecham się pod nosem lecz mój opiekuńczy instynkt braterski nakazuje zabić mojego kumpla zanim skrzywdzi mi siostrę jak ten od Apolla, Maks jak mniemam, zapłaci za każdą łzę, która spłynęła z jej oczu! Odchodzimy z Ann i Connie kawałek od nich. Przytulam je i ponownie czuję słoną wodę wylewającą się z wolna z moich oczu. Moim ciałem wstrząsają pojedyncze dreszcze.
- Ciii...- Szepcze córka Ateny i gładzi mnie uspokajająco po plecach.
- AAA!!!- Krzyk Rossie. Patrzymy w ich stronę.
- Na stalowe gacie Hefajstosa!- Krzyknąłem widząc elfkę zwisającą z olbrzymiej czarnej dziury. Nasi przyjaciele nie mogli do niej dosięgnąć.
- Ej! To mój tekst!- Krzyknął Leo podbiegając do nas. Teraz wszyscy staliśmy nad przepaścią.
- A to moja siostra, takie życie koleś- Odparowałem. Na widok miny jego i Kamili, w normalnych okolicznościach pewnie zwijałbym się ze śmiechu. No właśnie, normalnych. Właśnie straciłem matkę, a teraz mogę stracić przyjaciółkę!
- Percy!- Ziemia pod Ann się zatrzęsła i pękła. W ostatniej chwili ją odepchnąłem, ale blondynka puściła Connie, złapałem ją i runąłem w przepaść.
- Nie!!!- Jest rozpaczliwy pisk spowodował, że złapałem się jakiejś skalnej pułki. Trzy metry nade mną wisiała Rossie. Wow! Normalnie trzy metry nad niebem nie? Dobra to nie najlepszy moment.
- Nic Ci nie jest?!- Pyta mnie elfka.
- Spoko, z małą też, ale...- Patrzę na nią. Oboje wiemy, że zaraz wlecimy w tą otchłań. To pewne, że to wejście do Tartaru. Ziemia ponownie się zatrzęsła i na przeciwległej ścianie zatrzymała się moja siostra, a za nią Leo i Beckendorf. Super! Miałem dużą, czarną torbę na ramieniu. Tam spakowałem się, gdybym przez "przypadek" wpadł do Tartaru. Oczywiście w świecie herosów przypadki nie istnieją. Ann miała torbę z rzeczami dla Connie. Dwa ubranka na zmianę, parę butelek mleka, kocyk, pluszak, poduszka od dzieciaków z domku Hypnosa, pieluchy i pieluszki materiałowe oraz smoczek. Nie było szansy, żebyśmy się stąd wydostali.
- Ann!
- Tak?
- Rzucić mi torbę!
- Co? Nie! Wydostaniecie się stąd...!
- Rzuć ją!- Zrobiła co jej powiedziałem. Rossie złapała torbę.
- Może... może uda mi się podlecieć...
- Nie próbuj. Tartar wessałby i ciebie- Słyszę głosy Nica i Jasona.
- Może podróż cieniem by coś dała...
- Oboje byście się nie wydostali- Informuje ich drżącym głosem Luke. Po chwili i on ląduje obok mnie. Trzymamy się na tej samej półce. Mroczki zaczynają mi latać przed oczami. Płac Connie nie pomaga. Zaczynam puszczać wystającą skałę.
- Nie pozwolę Ci się puścić- Słyszę cichy głos Luka, który teraz podtrzymuje moje ręce. "Dzięki" poruszam ustami, bo tracę siły. Chłopak kiwa głową. Na górze pozostali: Lottia, Allia, Ann, Thalia, Jason, Nico, Silena i Piper. Słyszę głęboki szloch dziewczyn i zastanawiających, a właściwie klnących chłopaków. Nagle słyszę wrzask córki Afrodyty. Jason wisiał jakieś pół metra nad Rossie.
- Jason! Nie... nie waż się spaść słyszysz?!
- Ta... jasne... pestka!- Odpowiada jej syn Jupitera.
- Ja mówię poważnie! Nie możesz mnie zostawić! Nie teraz...- Jej głos się załamuje, a ja chyba rozumiem.
- Jak to... "nie teraz..."  Pipes, czy ty...
- Tak! Jestem w ciąży, nie możesz mnie teraz zostawić do cholery!- Krzyczy. Jason jest w takim szoku, że puszcza półkę i wywołuje efekt domina. Po chwili cała nasza ósemka spada w bezdenną otchłań. Ja, Connie, Rossie, Kamila, Leo, Charles, Luke i Jason.
- Spotkamy się po drugiej stronie wrót!!!- Krzyczę wraz z Kamą i Leo. Później jest już tylko ciemność.
_________________________________________________________________________________

Kolejny rozdział. Jeszcze tylko Epilog, który pojawi się w tym tygodniu, i koniec pierwszej serii. Później może być różnie, bo wyjeżdżam nad morze i nie wiem, czy będę miała czas pisać, ale... może mi się uda? Awaryjnie może być dwa tygodnie przerwy, ale raczej będę pisać, bo... po prostu to kocham! Pozdrawiam wszystkich i życzę wspaniałych wakacji, których kompletnie nie czuję, chociaż minął już prawie miesiąc! Dobra! Mogę wam zdradzić, że druga seria będzie krótsza od tej i, że głównie będzie narracja ósemki z Tartaru, a właściwie siódemki, bo Connie raczej opowiadać nie będzie, aczkolwiek może zrobię jedną taką perspektywę... nie wiem. Pozdrawiam i proszę o komentarze
~Nati~

niedziela, 19 lipca 2015

rozdział 82

*Percy*

Dwie godziny później jesteśmy już na miejscu. Przed nami stoi olbrzymi, lodowy pałac. Znajduje się on na szczycie wysokich, górskich gór. Boję się. Wiem, że najprawdopodobniej jak tam wejdę, to już nie wyjdę, a przynajmniej nie szybko. Mam nadzieję, że moja córka i mama mają się dobrze. W końcu były tylko przynętą na mnie i Kamilę. Choć... przecież one również są dziedziczkami tronu w Hestefil.
- Lądujemy- Słyszę głos Leo. Moje serce wali jak szalone. Argo II powoli się zniża. Mamy barierę niewidzialności, więc nie mogą nas namierzyć, ale myślę, że się nas spodziewają. Lottia zachowuje się dziwnie. Ciągle gdzieś znika z Lukiem. Ali w końcu dała mi spokój, a Rossie obmyśla plan z Ann, Thalią i Jasonem. Nico gdzieś zniknął. Silena, Piper i Kamila gadają o jakiś babskich sprawach, a Leo i Beckendorf siedzą w maszynowni. Patrzę na zbliżający się zamek. Lądujemy. Wychodzimy ze statku.
- No... to w drogę- Mówi Luke i idziemy. Przechodzimy przez zimne, ciemne korytarze z lodu. Strasznie nam zimno mimo kurtek, czapek i rękawiczek. Trzęsiemy się. Nagle słyszę wrzask kobiety. Bezmyślnie rzucamy się z Kamą do przodu, ale nasi towarzysze nas łapią i zakrywają usta. Wyrywam się im, ale to na nic, jest ich więcej. Nasze krzyki są tłumione. Nasi przyjaciele chyba coś do nas mówią, ale słyszymy tylko krzyki naszej mamy. Po paru minutach, kiedy krzyki umilkły, uspokajam się i rozluźniam. Moja siostra wciąż jest w takim samym stanie, no... teraz wpadła w prawdziwą histerię.
- W porządku?- Luke, Jason, Nico i Beckendorf rozluźniają uściski. Kiwam głową i zakrywam twarz w dłoniach. Przeczesuję włosy i zatrzymuję ręce na karku. Wzdycham parę razy, uspokajająco. Kiedy jestem już opanowany, a Kamila w... lepszym stanie, idziemy dalej. W ciszy, według planu. Wychylamy głowy zza zakrętu i widzimy...

*Annabeth*

Wychylamy głowy zza zakrętu korytarza. Naszym oczom ukazuje się związana i zakneblowana pani Jackson. Parę potworów stoi nad nią z jakimiś pałkami. Obok nich widzę... swoją maleńką córeczkę! Nic jej nie jest! Znajduje się za kamienna ścianą z... tak to ta cała Denis. Nie wygląda jakoś groźnie. Z uczuciem i troską zajmuje się moją córką. Co chwila zerka na sklepienie jaskini nad swoją głową. Patrzę tam gdzie ona i widzę dziurę. Czy ona planuje uciec? Tylko po co? Na tronie, znajdującym się koło mojej teściowej siedzi olbrzymi, łysy koleś. I gdyby wampirzyca, która powiedziała do niego "Drago..." to w życiu nie rozpoznałabym tego czarnowłosego chłopaka z gobelinu. Kiedy dzieci Posejdona zauważają ten widok znowu się rzucają. Udaje nam się ich powstrzymać. Właściwie... Percy ogarnia się na widok Connie, ale Kama wpada w stan krytyczny! Leo, Silena, Piper, Lottia i Allia starają się ją uspokoić. Kiedy stawiamy krok w ich stronę, nad głową ciotki Percy'ego i Kamy pojawia się lina. W dziurze pojawia się jakiś około dwudziestoletni, ciemnowłosy i dobrze zbudowany chłopak. Nie mam pojęcia kim on jest. Kobieta z moją córeczką na rękach, zaczyna wspinać się po linie. Nie zdążamy powstrzymać Percy'ego i chłopak zaskakująco cicho przedostaje się niezauważony do ciotki. Kobieta zauważa go i robi wielkie oczy. Rozgląda się z niepokojem i... podaje mu Connie! Myślałam, że ona zdradziła...

*Denis*

Opiekuję się małą dziewczynką. Drago przez ten czas zajmuje się naszą siostrą. Tak bardzo chciałabym jej pomóc, ale nie mogę teraz ryzykować. Czekam jak Hugo pojawi się i rzuci mi linę. Nade mną znajduje się przejście prowadzące na zewnątrz. Tam mamy zostawić niemowlę, a sami ratować Sally. Syn Tartar'a w końcu się zjawia i spuszcza linę. Zaczynam się po niej wpinać, kiedy nagle przede mną pojawia się wysoki chłopak. Ma czarne włosy i morskie oczy. Momentalnie poznaję Percy'ego. Rozglądam się z niepokojem i podaję mu córkę. Jest zaskoczony, ale tak szczęśliwy, że uśmiecha się do mnie dziękując. Zbliżam się do niego i szeptem mówię mu mój plan. Kiwa głową, a później odwraca się i daje, jak przypuszczam, znak pozostałym. Wszyscy przedostają się bez problemu. Wysoka blondynka przytula mojego siostrzeńca i całuje małą.
- Connie tak się bałam- Szepcze łkając. Percy mówi jej coś szeptem. Obstawiam, że plan. Już po chwili wszyscy wspinają się po linie, no... większość. Hugo z niej schodzi. Percy i Kamila zostają jednak na dole.
- To nasza mama- Mówią. Trochę czasu nam zajmuje, by ich przekonać, żeby stąd poszli, ale w końcu to się udaje. Hugo odwraca uwagę Dragona i potworów, a ja zajmuję się moją siostrą. Wszystko o dziwo idzie według planu. Wspinam się po linie wraz z siostrą i chłopakiem. Nareszcie jesteśmy wolni.

*Percy*

Nareszcie mam przy sobie moją córkę. Ann cały czas płacze. Ja mam łzy w oczach, ale cholernie boję się o moją mamę. Po paru minutach jesteśmy już na zewnątrz. Statek niestety został na szczycie góry, a my znajdujemy się na samym dole! Mała ma załzawione oczka i buzie w plamach. Miałem ochotę zabić swojego "wujaszka" i jego potworki. Wiem jednak, że dostaną karę. Przytulam Connie do siebie, Ann również ją ściska, ale wciąż płyną jej łzy z oczu. Czekając na resztę usiadłem z moją małą rodziną na pniu jakiegoś drzewa i zacząłem cicho śpiewać jej do ucha. Wtedy się uspokaja. Widzę jak nasi przyjaciele uśmiechają się na ten widok, ale nic nie mówią. Po paru minutach, kiedy moja córeczka zasnęła, pojawiają się Hugo, ciocia? Denis? (nie wiem jak mam do niej mówić) i mama! Kama biegnie w jej stronę. Nagle ziemia zapada się, a my spadamy na jej kawałku. Wszyscy krzyczą, Connie już nie śpi. Lądujemy z trzaskiem w jakiejś złotej jaskini. Nie przesadzam, naprawdę wszystko tu jest takie.
- Nareszcie!- Słyszę znajomy głos.
_________________________________________________________________________________

Cześć! Wiem, że rozdział krótki i kiepski, ale wena totalnie mnie opuściła. Mam nadzieję, że następny rozdział, który pojawi się w przyszłym tygodniu, będzie długi i ciekawy. Mam nadzieję, że wena w końcu się pojawi i moje ręce same będą pisać na klawiaturze, a głowa podsuwała ciągle pomysły. No... chyba nic więcej już nie dodam. Pozdrawiam
~Nati~

czwartek, 16 lipca 2015

rozdział 81

*Percy*

Wchodzę do łazienki i spoglądam w lustro. Auć! Ta cała Lottia nieźle mnie urządziła. Opatrunek na wardze jest przesiąknięty krwią, a na prawej skroni zaczyna się robić niezły guz. Rozbieram się, zrywam opatrunek (sorki Ann) i wchodzę pod prysznic. Woda koi mój ból i leczy rany. Po chwili zostaje tylko krwawiąca, cienka rysa na ustach i fioletowy siniak na czole. Zakładam piżamę od Leona. Już wyjaśniam. Kiedy ja i Jason leżeliśmy w szpitalu po porwaniu nas i torturowaniu, syn Hefajstosa postanowił dać nam piżamy z okazji tego, że żyjemy. Moja jest w kolorze morskim. Spodnie ma w małe muszelki, a na bluzce jestem ja jako syren z trójzębem w ręku, a nade mną jest złoty napis "Aqua men". Jasona piżama jest niebieska. Spodnie są w małych błyskawicach, a bluzka z supermenem z głową syna Zeusa. Nad obrazkiem jest złoty napis "Supermen". Nie możemy jednak narzekać, bo stroje same zmieniają swoją grubość i długość. Mają też funkcje ogrzewania i chłodzenie, a najlepsze jest to, że materiał sam wyczuwa czego Ci potrzeba. Wracając do teraźniejszości. Wychodzę z łazienki. Ann spogląda na mnie i wybucha śmiechem. Zawsze tak robi, kiedy zakładam tę piżamę, ale ja naprawdę ją lubię. Kładę się na łóżku, nie zwracając uwagi na córkę Ateny. Dziewczyna po chwili się uspokaja i zakłada mi opatrunek na wargę i zimny okład na czoło. Delikatnie wzdycham.
- Glonomóżdżku?
- Tak Mądralińska?- Pytam kącikiem ust. Parska śmiechem, ale od razu poważnieje, a w jej oczach widzę łzy.
- Myślisz... myślisz, że je znajdziemy?... Żywe?- Pyta łamiącym się głosem. Podpieram się na łokciach. Do tej pory leżałem, a moja żona siedziała na mnie. Patrzę jej głęboko w oczy.
- Annabeth Chase- Jackson. Córko Ateny. Architektko Olimpu i obozu herosów. Bohaterko świata. Wybranko. Żono Percy'ego Jacksona, syna Posejdona. Matko Connie Jackson. Dziewczyno, której matka chodzi z teściem, znaczy się twoim teściem... właściwie to nie wiem, czy oni się ten tego...
- Percy. Do rzeczy, nie mów mi o tym chorym i...
- Dobra. Chodzi o to, że... kurczę miałem całą przemowę, tak dobrze mi szło. Dobra. Chodzi o to, że wszystko będzie dobrze i, że kocham Cię- Mówię.
- Widzisz? Teraz to dziwnie brzmi. Znajdziemy je żywe- Całuję ją.
- Mam nadzieję- Szepcze cichutko.

*Posejdon*

Wciąż szukamy mojej wnuczki i byłej dziewczyny, którą kochałem bardzo mocno, a teraz kocham jak przyjaciółkę. Na razie wszystko wskazuje na krainę elfów. Mam nadzieję, że szybko je znajdziemy. Siedzę teraz na Olimpie i przeszukuję oceany, morza, jeziora, rzeki... wszystkie zbiorniki wodne. Każdy bóg ich szuka. Słyszę pukanie do drzwi.
- Proszę- Warczę, bo nienawidzę jak mnie odrywają od poszukiwań. Do mojego domku wchodzi Atena.
- Och... to ty. Przepraszam- Mówię zmieszany.
- Nie szkodzi. Przyszłam Cię powiadomić, że Zeus chce się z nami widzieć. Ma jakieś sprawy do omówienia...- Mówi i siada koło mnie. Siedzimy chwilę w milczeniu.
- No... to chyba musimy iść- Przerywa ciszę.
- Ateno...
- Nie wracajmy do tego Posejdonie. Nie możemy krzywdzić naszych dzieci. Zwłaszcza w tej chwili
- Wiem...- Wzdycham.
- Chodźmy już, bo się spóźnimy- Mówi.Wychodzę za nią, choć najchętniej złączyłbym nasze usta w długim pocałunku.

*Luke*

Siedzę w swoim pokoju. Czuję się trochę głupio, bo jestem na misji z samymi parami. Czuję się niepotrzebny, jak dziewiąte koło u wozu, jeśli w ogówle coś takiego istnieje. Myślę na tym co straciłem. Moją pierwszą miłość... Thalię. Pamiętam nasz pierwszy i ostatni pocałunek.

Siedzę w jaskini. Na zewnątrz panuje burza. Pojedyncze krople ulewy wpadają do środka. Siedmioletnia Ann leży zwinięta w kłębek przy ognisku i drży. Dwunastoletnia Thalia siedzi naprzeciwko niej i smaży sobie zająca, którego upolowaliśmy parę godzin temu. Po raz pierwszy przyglądam się jej tak intensywnie. Czarne włosy urosły jej do ramion. Intensywnie niebieskie oczy, przeszywają zdobycz na wylot. Punkowe ciuchy i wojskowe buty. Spogląda na mnie i zaczyna się cicho śmiać. Marszczę brwi i spoglądam na nią pytająco.
- Co się gapisz Lucky? [czytaj: Laki]- Pyta. Czuję, że robię się czerwony.
- Po prostu Lia...- Nie powinienem tego mówić. Z Talią jest tak. Ona przerabia twoje imię jak chce, ale spróbuj to samo zrobić z jej... . Rzuca się na mnie z nożem. Przyciska mnie do podłogi, a broń przykłada do gardła.
- Jeszcze raz nazwiesz mnie "Lia"...- Mówi bardzo powoli przez zaciśnięte zęby, ale ja odsuwam od siebie nóż i całuję ją. Nie wiem co mnie napadło. Przecież ona mnie zabije! Może to przez adrenalinę? Emocje? Dziwię się, bo odwzajemnia pocałunek. Całujemy się tak parę minut.
- Fu...- Słyszymy głos dziewczynki. Odrywamy się od siebie i widzimy blondynkę zakrywającą sobie oczy, zniesmaczoną miną. Wybuchamy śmiechem.

Mimowolnie uśmiecham się na to wspomnienie. Delikatnie dotykam swoich ust, zamykam oczy. Czuję się jakbym przeniósł się w czasie. Po chwili nawet widzę minę małej Ann. Annabeth... no właśnie. Nie wiem kiedy się we mnie zakochała. Zawsze myślałem, że jesteśmy jak rodzeństwo. Kiedyś nawet bawiliśmy się, że ja jestem "tatą", Thalia "mamą", a Ann wkurzającą Chihuahua'ą [czytaj" cziłałą], której nie możemy się pozbyć. Żartuję blondynka, była naszą "córeczką". Nigdy jednak nie przypuszczałem, że ona coś do mnie czuje. Teraz dopiero zauważam swoją głupotę. Przecież ona odkąd skończyła dziewięć lat latała za mną rumieniąc się i słodko uśmiechając. Uświadomiłem sobie, a właściwie Percy uświadomił mi, że ona jest we mnie zakochana.

Stoję na arenie i czekam na tego nowego, Percy'ego. Na wczorajszym treningu zrobił na mnie wrażenie.
- Cześć- Mówi, podchodząc do mnie.
- Cześć. Gotowy?- Pytam. Umówiliśmy się dziś na trening.
- Tak... Luke... mogę zadać Ci dość... osobiste pytanie?- Pyta.
- Dawaj
- Czy Annabeth...no... ona jest w tobie zakochana... czujesz coś do niej?- Pyta jąkając się.
- Podoba Ci się Ann?!- Jestem w szoku i reszt w ogóle do mnie nie dociera.
- Tak. To znaczy...
- Annabeth jest dla mnie jak siostra- Zaczynam przetrawiać jego wcześniejsze słowa
- Na pewno nie jesteś...
- Nigdy nie pomyślałbym, że ona i ja...- Dopiero teraz pojmuję najważniejszą część.
- Ann jest we mnie zakochana?!
- No... tak. Nie widzisz jak się zachowuje w twoim towarzystwie?- Pyta trochę zdziwiony moim zdziwieniem (?).
- Może... może przełożymy trening na później?- Pytam. Kiwa głową. Rozchodzimy się.

W tedy jeszcze nie wiedziałem, że Percy jest synem Posejdona i moim, w tedy przyszłym wrogiem. Przed jego uznaniem, był dla mnie jak przyjaciel. Teraz nim jest. Trzecia i ostatnia osoba. Najważniejsza. Ta którą kochałem najbardziej na świecie... Melodii.

Siedzę w ukryciu. To moja pierwsza misja. Mam Zabrać złote jabłko z Ogrodu Hesperyd. Tydzień temu natknąłem się na półboginie. Ma na imię Melodii. Jest wysoka, ma delikatnie opaloną skórę. Jasne, falowane włosy związuje w wysokiego kuca. Jest szczupła i delikatna, ale świetnie walczy sztyletem. Jest szybka, zwinna i bardzo kreatywna. Zaczynam się zastanawiać, czy jej matką nie jest Atena. Dziewczyna nigdy nie była w obozie herosów. Świetnie jednak mówi po łacinie, co mnie zaskakuje, bo większość półbogów jest w stanie powiedzieć parę zdań w tym języku, dukając. Ona tak ma z greką. Wplątałem ją w tą misję. Powiedziałem, że jak ją skończę to pojedziemy razem do obozu herosów. Jest ona o trzy lata młodsza ode mnie, ale czuję się przy niej jak kretyn. O bogowie! Ona jest jak starsza wersja Annabeth! A ja chyba... się w niej zakochałem.
- O czym myślisz Luke?- Szepcze.
- O...- Spogląda na mnie, a ja nie wiedząc dlaczego mówię jej prawdę.
- O Tobie Mel. O tym, że... Kocham Cię- Szepczę prawie jak sekret. Siada mi na kolanach.
- Ja Ciebie też- Odszeptuje i... całuje mnie! Nie czułem tak wielkiego pragnienia na kolejny pocałunek nawet z Thalią. Ta dziewczyna... ona jest chyba moją drugą połówką. Kocham ją. Wiem, że dziwnie to brzmi. Znamy się dopiero tydzień, ale... chyba Afrodyta maczała w tym palce. Całujemy się przy świetle gwiazd jeszcze długo po tym jak na miejscu księżyca, pojawia się słońce.

W nocy już nie żyła. Umarła z mojej winy! Gdybym nie stracił głowy... . Nie mogę tak myśleć. To właśnie przez to stałem się sługą Kronosa. Każda dziewczyna, którą pokochałem umierała. Thalia, Melodii. Annabeth miała, ma Percy'ego, a ja kochałem ją i nadal kocham, ale jak siostrę. Z tymi rozmyśleniami, zasypiam.

*Percy*

Budzę się rano. Ann już nie śpi i się myje. To dziś. Dziś może w końcu dowiemy się gdzie jest nasza córeczka, gdzie jest moja mama. Czekałem na ten dzień tyle czasu, ale jednocześnie się boję. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli to do jutra je znajdziemy. Martwię się, że... może być już za późno.
- Wstawaj Percy- Ann rzuca we mnie poduszką. Siadam na łóżku.
- I ty przeciwko mnie- Mówię oskarżycielskim głosem i idę do łazienki przy okazji rzucając w nią poduszką. Po paru minutach wychodzę i idziemy na śniadanie. Rossie podobno wczoraj pokazała nam jadalnie, ale ja byłem zbyt wstrząśnięty jej wcześniejszymi informacjami. Na szczęście córka Ateny zawsze zna drogę. Na miejscu spotykamy Silene, Beckendorfa, Leona, Kamilę, Jasona i Piper. Siadamy z nim, a Leo wybucha niepohamowanym śmiechem. Wszyscy patrzą na mnie.
- Ann... co ty mu robiłaś?- Pyta młodszy syn Hefajstosa przez łzy.
- Nie ja- Warczy przez co i reszta wybucha śmiechem, ale po chwili poważnieją.
- To kto w takim razie?
- Nieważne- Warczę. Jason już otwierał usta, ale na szczęście wybawił mnie syn Hermesa, wchodzący do jadalni.
- Nie wiedziałem Ann, że...
- To nie ja!- Luke wybucha śmiechem. Nasi towarzysze świetnie się bawią, a ja i Ann wkurzeni jemy śniadanie. Nie wiem dlaczego, ale... nie chcę wydawać Lotti. Może to takie... przywitanie? Nie wiem.  Kończymy jedzenie i idziemy do tego całego Ulumiena. Na moje nieszczęście są tam Lottia, Allia i Rossie. Czternastolatka podbiega do mnie.
- W porządku? Świetnie wyglądasz. Do twarzy Ci z tą rysą. Jesteś teraz taki... męski. Ogólnie zawsze taki jesteś i odważny, waleczny...
- Allia daj mu spokój, bo spotka Cię gniew twojej bohaterki- Odzywa się Rossie.
- Przepraszam Ann. Kurczę, ale się dobraliście. Z tobą nie mam szans! Jesteś taka mądra, sprytna, szybka, silna, odważna...
- Zawsze chciała być taka jak ty- Przerywa jej moja elfia przyjaciółka.
- Zawsze..., a później jak się okazało, że chodzisz z Percy'm...- Moje imię wymówiła z takim wielbieniem, że przestraszyłem się, że zaraz się rzuci na mnie jak Lottia. Ona jednak piszczy i wychodzi. "Płynąca z wiatrem", cała czerwona za nią, Rossie uśmiecha się do nas i zamyka za sobą drzwi, właściwie to wrota.

*Annabeth*

Wiemy gdzie ukrywają się Drago i świta. Łowczynie potwierdziły, że to właściwie miejsce i udały się tam godzinę temu. Teraz nasza kolej. Nico i Thalia już się zjawili i teraz całą jedenastką, razem z trzema elficami ruszamy po moją córkę i teściową. Błagam wszystkich znanych, nieznanych mi bogów o to, by nic im nie było, by przeżyły. 
- Nie martw się. Jesteśmy razem- Słyszę szept Percy'ego przy uchu. Lecimy na Argo przez krainę elfów.
- I to się liczy. Kocham Cię
- Kocham Cię
_________________________________________________________________________________

Nowy rozdział w tym tygodniu. To siedzenie w domu ze skręconą kostką wychodzi mi na dobre. Proszę komentujcie, czy wam się podoba, czy coś zmienić, co wy byście dodali, czego ma być więcej/mniej. Pozdrawiam
~Nati~

wtorek, 14 lipca 2015

rozdział 80

*Percy*

Naszym oczom ukazuje się olbrzymi krajobraz. Widzę mnóstwo wzgórz, wodospadów, ocean, zamki, skały, mosty. Zauważam mnóstwo feniksów, smoków i latających stworzeń. Przyznam, że dziwię się trochę, bo spodziewałem się jakieś "sweetaśnej krainki wróżeczek i elfików", myślałem, że będę rzygał tęczą. Miłe zaskoczenie. Widoki są takie... tajemnicze, niezapomniane, intrygujące. Zaczęliśmy lądować. Kiedy nasz statek już wylądował, wychodzimy z niego i zauważamy trzy dziewczyny i jakiegoś Gandalf'a. Pierwsza ma miodowe oczy i włosy spięte w dużego kuca, spiczaste uszy, długie kolczyki, a na jej ramieniu siedzi jakaś, dziwna, jasna wiewióra. Ubrana jest w długą, pomarańczowo-zieloną suknie. Ma jakieś dwadzieścia lat. Druga jest nastolatką. Niebieskie oczy, włosy spięte w kucyka, zwiewna sukienka. Wszystko w moim ulubionym kolorze. Jednak jej uszy są aż za spiczaste. Na widok trzeciej, opadła mi szczęka. Zielonkawe oczy, przeszywające Cię na wylot. Czarno-niebieskie włosy opadające luźno za ramiona. Delikatnie spiczaste uszy. Osiemnaście lat. Granatowa suknia.
- Rossie?!- Krzyczę zszokowany. Mieszkałem z nią w tym samym bloku na Manhattanie. W sąsiednich mieszkaniach. Znałem ją od dziecka! Uczyłem się z nią  w każdej szkole. Oznajmiła, że chce się ze mną uczyć i co roku zmieniała szkołę, ze względu na mnie. W tym roku wyjechała gdzieś, ja zostałem w obozie. Nie spodziewałem się, że spotkam ją w krainie elfów na poszukiwaniach mojej córki i matki.
- Cześć Percy- Mówi patrząc na swoje stopy.
- Znasz się z Percym Jacksonem i nic nie mówiłaś?!- Piszczy ta niebieska. Podbiega do mnie.
- Hej! Mam na imię Allia! W naszym języku znaczy to kochająca wodę! Założyłam twój Fan Club w Hestefil...
- Gdzie?- Pytam.
- To ta kraina. Opowiesz mi o swoich misjach? Plis...- Piszczy Allia.
- Allia daj mu spokój- Odzywa się najstarsza z dziewczyn.
- Mam na imię Lottia inaczej płynąca z wiatrem. "Rossie" jak ją nazwałeś nazywa się Rossetia, czyli ta która wywołuje tornado- Mówi złota dziewczyna. Chyba mnie nie lubi...
- Dobrze, a kim pan jest?- Pytam tego Gandalfa.
- Nazywam się Ulumien, po waszemu... radosny młodzieniec- Odpowiada. Razem z siostrą i Leo, zachowujemy się najbardziej kulturalnie jak możemy w danej sytuacji. Padamy na ziemię w ataku śmiechu. Reszta z trudem go powstrzymuje, większość nim parska i zaciska usta, a z ich gardeł wydobywają się dławiące odgłosy, robią się czerwoni. Annabeth tylko chwilę zaciska policzki, by nie wybuchnąć, ale po chwili przełyka ślinę i całkiem poważnie mówi.
- Przepraszam za nich- Wskazuje mnie, Kamę i Leona. Wciąż tarzamy się po ziemi.
- Nie szkodzi. Kiedyś to miało sens, a teraz... nieważne. Zostałem poinformowany, że jest tu dwójka dzieci Sally, a ona sama została porwana ze swoją wnuczką- Mówi, a ja momentalnie wstaję i poważnieję. Nie jest mi już do śmiechu. Patrzę na niego, a w moich oczach jest olbrzymi ból, Ann robi to samo. Leo i Kama wstają, ale wciąż mają radosne ogniki w oczach.
- Więc to wasza córka została porwana?- Pyta i patrzy na nas wzrokiem pełnym współczucia. Kiwamy głowami.
- I moja matka- Mówię z Kamilą.
- To wyjaśnia wasze zachowanie. Jacy rodzice, takie dzieci- Uśmiecha się do nas ciepło stary Gandalf, który ma na imię Ulumien inaczej "radosny młodzieniec". Dobra to już nie jest zabawne. Przez moją głowę przechodzi myśl. Trzymam Connie na rękach robię głupie miny. Pojawia się ten Ulu i mówi, że jest radosnym młodzieńcem. Słyszę czysty śmiech, mojej malutkiej córeczki. W moich oczach pojawiają się łzy. Przełykam ślinę i staram się skupić na tym co się dzieje. Ulumien prosi Rossie o pokazanie nam pokoi i mówi, że jutro wszystko omówi. No tak jest dwudziesta, a staruszek pewnie jest wykończony. Allia przez chwilę błaga o to, by iść z nami, ale w ostateczności zabiera ją Lottia. Kiedy zostajemy sami, ona mnie szybko przytula.
- Tęskniłam. Tak mi przykro z powodu waszej córki, ale pewnie nie chcecie o tym gadać. Chodźcie- Mówi patrząc na Ann. Córka Ateny jest zaskoczona faktem, że znam jakąś dziewczynę, która wywołuje tornado, jak się niedawno dowiedziałem.
- Zabieram was  do zamku, jak się rozgościcie to mogę was oprowadzić po Hestefil. Na razie pokażę wam wasze pokoje- Mówi Rossie. Idziemy przez lasy, mosty... wszystko jest takie... czyste. Po paru minutach jesteśmy już na miejscu. Fascynuje mnie to, że zamek jest otoczony, olbrzymim wodospadem. Wchodzimy do środka, a naszym oczom ukazuje się mnóstwo antyków, zbroi, broni. Widzimy też wiele gobelinów. Wykonanych tak dobrze, że przez chwilę mam zamiar zapytać się, czy nie robiła ich Atena lub Arachne. Jeden jednak przyciąga moją uwagę. Znajdują się na nim trzy elfy. Dwie dziewczyny i jeden chłopak. Wyglądają na młodych. Około dwudziestki. Moją uwagę przyciągają ich, a właściwie czarnowłosej, imię.

- Mama?- Pytam z siostrą. Stoimy przed gobelinem z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Nie to nie prawda. Moja mama... ona tej dziewczyny w ogóle nie przypomina! Po pierwsze Sally Jackson nie ma spiczastych uszów. Po drugie ma brązowe włosy, nie czarno- fioletowe. Jej oczy są brązowe, a nie fiołkowe. No i najważniejsze, moja matka nigdy, by się tak nie ubrała. Mniej bym się zdziwił jakby wyglądała jak Denis.
- Tak. To wasza mama. Zamknijcie usta, bo jeszcze wam coś wleci i nie ręczę za konsekwencje- Mówi Rossie. To podziałało. Zamykamy usta, ale wciąż patrzymy w szoku na naszą matkę.
- Ile oni mają lat?- Pyta moja siostra.
- Denis ma czternaście lat, Drago dwadzieścia osiem, a Sally dwadzieścia pięć...
- Co?! Przecież ja miałem wtedy... pięć lat!!!- Teraz to dopiero jestem w szoku. Moja siostra przenosi wzrok na mnie z miną "Co [cenzur]!". 
- Owszem. To ostatni gobelin, na którym są razem. Dwa lata później Drago zdradził i przeciągnął Denis na swoją stronę. Sally wyjechała z tobą do Nowego Yorku zaraz po zrobieniu tego gobelinu. Siedemnastego sierpnia...
- Chwila. Jak to wyjechała? Mieszkałem tu przez pięć lat? Przecież...
- Trzeba było Ci wymazać z pamięci to miejsce. Szybko dostałeś się do przedszkola, więc od września chodziłeś do trzeciej grupy- Odpowiada Rossie.
- To... to niemożliwe. Nie, to jest możliwe. Wyjaśniałoby również to, że nie pamiętam nic sprzed piątych urodzin. Czego jeszcze się dowiem?- Pytam retorycznie i z irytacją.
- Wiesz...
- Co, wiem?
- No... jakby Ci to powiedzieć, a właściwie jak wam to powiedzieć- Mówi patrząc to na mnie, to na moją siostrę.
- Wasza mama mówiła wam, że razem z jej dwójką rodzeństw zasiadali na tronie. I kiedy Denis i Drago zdradzili, ona zostawiła tron pod opieką Gandalfa, to znaczy Ulumien'a?
- Nie!- Krzyczymy w szoku.
- To już wiecie. W każdym razie. "Radosny młodzieniec" zmienił się w "schorowanego staruszka". Długo tego tronu obejmować nie będzie. Czas na was- Mówi. Patrzymy na nią z otwartymi ustami.
- CO?!
- Sally lub wy musicie przejąć władze. Inaczej cały ten świat upadnie. To się stanie po odnalezieniu waszej córki i matki. Dwóch dziedziczek tronu- Kamila mdleje, a ja się zaczynam chwiać. Luke łapie mnie w ostatniej chwili, a moją siostrę Leo. Staję na równe nogi, ale tak mi jest słabo, że się już nie odzywam.
- Pokażę wam lepiej wasze pokoje- Mówi Rossie. Każda para dostaje swój pokój, Luke śpi sam. Leżę na łóżku, Ann się kąpie. Zastanawiam się nad tym, czego się dzisiaj dowiedziałem. Moja przyjaciółka jest elfem wywołującym tornado. Moja mama, była super laską. Razem ze swoim rodzeństwem zasiadała na tronie. Mieszkałem w krainie elfów przez prawie pięć lat. Wyjechałem w przed dzień moich piątych urodzin. Teraz razem ze swoją siostrą mam zasiąść na tronie, albo ma to zrobić nasza mama. Moja córka jest dziedziczką tego świata. Coś przegapiłem?
- Mogę wejść?- Słyszę dostojny głos Lotti. Siadam na łóżku.
- Oczywiście- Odpowiadam. Dziwię się, bo... myślałem, że ona mnie nie lubi.
- Słyszałam od Rosseti, że dowiedziałeś się prawdy o swoim pochodzeniu- Mówi. Kiwam głową, bo wciąż jestem tą informacją zszokowany.
- Wiesz... może Sally zasiądzie na tronie, ale... prędzej czy później ty i twoja siostra będziecie musieli zająć jej miejsce- Dopowiada. Patrzę na nią. Jest taka... królewska. Idealnie nadaje się na dziedziczkę tronu. Patrząc na mnie i na Kamilę... nie wyglądamy na takich.
- Przepraszam, że się spytam, ale... ile masz lat?- Pytam, zawstydzony.
- Dwadzieścia. Allia ma czternaście- Mówi. Ha! Wiedziałem. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ona tu przyszła. Zachowuje się jakoś, dziwnie. Zaczyna się do mnie zbliżać. Nagle silny wiatr przyciska mnie do łóżka, a ona kładzie się na mnie. Całuje mnie i obmacuje. Wyrywam się jej, ale ona tylko zwiększa nasilenie wiatru. Chcę wrzeszczeć, ale jej usta wszystko uciszają. Gryzie moją wargę bardzo, naprawdę bardzo mocno, a ja czuję metaliczny smak krwi. Zaczyna brakować mi powietrza. Duszę się.

*Annabet*

Wychodzę z łazienki i co widzę? Ta cała Lottia leży na moim Glonomóżdżku i go całuje oraz maca! Patrzę się na Percy'ego, który usilnie stara się jej wyrwać, ale coś go powstrzymuje. Zauważam, że jego włosy rozwiewa wiatr i już rozumiem. Ta elfia złota lafirynda przyciska wiatrem mojego męża do łóżka i go całuje i molestuje! Szybko zdejmują ją z syna Posejdona. Dostrzega mnie i zamienia się w złotą smugę wiatru, która po chwili znika. Patrzę na chłopaka. Kaszle dławiąc się, a z jego ust obficie leci krew. Podchodzę do niego i widzę, że ma rozwaloną połowę dolnej wargi. Zaczynam się śmiać, ale już po chwili poważnieję. Idę po jakieś chustki. Przykładam je do ust Glonomóżdżka, który przestał kaszleć, ale wciąż dyszy. Mówię Percy'emu, żeby trzymał materiał przy ustach, a sama zaczynam szukać apteczki. Po chwili wracam i zaczynam oczyszczać i opatrywać rozwaloną wargę.
- Zostawić Cię na chwilę samego, a już rzuca się ktoś na ciebie. Chłopak krzywo się uśmiecha. Patrzę na niego i wybucham śmiechem. Robi obrażoną minę i wstaje z łóżka. Idzie do łazienki.
- Percy- Odzywam się, a chłopak odwraca się w moją stronę.
- Może pójdę z tobą. Wiesz... jeszcze napadnie Cię prysznic lub umywalka, a może woda...- Chłopak wchodzi do łazienki, a ja zaczynam tarzać się po łóżku i śmiać. Komizm tej sytuacji mnie jednak trochę niepokoi.
_________________________________________________________________________________

Nowy rozdział w tym tygodniu. Czemu moja wena działa w nocy? O północy wymyślałam cały rozdział. Gdybym go w tedy pisała pewnie byłby co najmniej dwa razy dłuższy, ale nie... moja mama kazała mi wyłączyć laptopa, a sama zrobiła to z netem. Ach! Wszyscy przeciwko mnie! Matka! Wena działająca w nocy i niedająca mi spać! Kiedy w końcu zasypiam jest czwarta, budzę się o dziewiątej i później siedzę przed kompem i zastanawiam się nad tym jaki miałam plan, rozdział ułożony w głowie, a później wychodzi mi coś takiego. Dobra, mam nadzieję, że rozdział mimo wszystko się podobał. Wstawiam zdjęcia tych trzech dziewczyn do strony z bohaterami, bo odegrają ważniejszą rolę niż Ulumien, a poza tym wiecie jak wygląda Gandalf, a jak nie to wpiszcie sobie w google. Pozdrawiam
~Nati~

poniedziałek, 13 lipca 2015

rozdział 79

*Annabeth*

Śni mi się jakieś jasne pomieszczenie. Jest wielkie. Pełno w nim lśniących złotem mebli, dużych okien z witrażami. Sufit jest szklany, a podłoga błyszcząca. Za oknami widzę białą, gęstą mgłę. Rozglądam się. Prócz mnie w pomieszczeniu znajdują się Thalia, Nico, Kamila, Leo, Jason, Piper, Luke, Charles i Silena.  Nigdzie nie widzę Percy'ego. Zaczynam się niepokoić. Nagle słyszę odgłosy walki za drzwiami. Wsłuchuję się w nie i dobiega do mnie ryk mojego męża oraz jakiś inny, nieznany mi diaboliczny śmiech.
- Wypuść moją córkę i matkę ty [cenzura]!!! Słyszysz [cenzura]?!!!- Wrzeszczy. Bez zastanowienia podbiegam do drzwi. Chcę je otworzyć, ale kiedy dotykam złotą klamkę... budzę się.
- Cześć- Wita mnie słaby uśmiech Percy'ego. Przytulam się do niego.
- Hej- Mówię zaskakująco spokojnym głosem. Całujemy się. Mój mąż już jest ubrany. Czarne jeansy, podkoszulek, bluzę i new balance'y. Wszystko było w tym samym, ciemnym kolorze. Potargane włosy, blada twarz i delikatne cienie pod oczami z tym strojem dawały efekt prawdziwego syna Hadesa, a nie roześmianego dziecka Posejdona. Przeszywam go wzrokiem i wchodzę do łazienki. Ubieram jeansy z dziurami, czarną bluzkę na ramiączka, w tym samym kolorze bransoletkę, glany z ćwiekami na obcasie. Kruczą torebkę i czerwone kolczyki. Czarną czapkę założyłam na jasne, rozpuszczone włosy(strój Ann jeśli nie odpala to sory ~ od autorki). Wychodzę z łazienki.
- Idziemy na śniadanie?- Pytam.
- Idź, ja... ja chcę zostać chwilę sam- Mówi, a ja zaczynam rozumieć, że powstrzymuje  łzy. Chyba i jego koszmary nie oszczędzały. Kiwam głową i udaję się do mesy. Na miejscu są wszyscy. Spoglądają na mnie z lekkim zdziwieniem i niemym pytaniem o syna Posejdona. Biorę coś do jedzenia i siadam przy stole.
- Długo jeszcze będziemy lecieć?- Pytam.
- Nie. Będziemy tam dziś wieczorem- Odpowiada Leo. Kiwam głową i zajmuję się moją jajecznicą i kakao'em (?).
- Percy śpi?- Pyta cicho Kama.
- Nie... chce pobyć chwilę sam- Odpowiadam, a ona kiwa głową. Panuje niezręczna cisza.
- To... jak myślicie? Co zastaniemy na miejscu?- Pytam, bo zaczynają przechodzić mnie dreszcze.
- Możemy spodziewać się wszystkiego. Mam nadzieję, że znajdziemy jakiś... ślad- Mówi Jason uważnie mnie obserwując.
- Dobra słuchajcie, bo nie będę tego powtarzać po raz drugi- Mówię stanowczym głosem. Wszyscy na mnie patrzą. Na ich twarzach maluje się zdziwienie, wręcz szok.
- To, że Connie i Sally zniknęły przygnębia mnie, wcześniej załamało, ale wiem, że muszę się trzymać. Traktujecie mnie i Percy'ego inaczej, ostrożnie, nie poruszacie tematu porwania. To wnerwia. Przecież jesteśmy na misji i musimy o tym rozmawiać. Nie patrzcie się na mnie jak na bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć. Albo jak na załamaną dziewczynkę, bo nie jestem nią. Percy wczoraj uświadomił mi bardzo ważną rzecz i teraz ja chcę to zrobić wam. Jesteśmy herosami i nie możemy się załamywać. Proszę traktujcie nas normalnie. Wiadomo mogą pojawić się sytuacje takie jak teraz z Percy'm, że będziemy chcieli zostać sami w pokoju i przemyśleć wszystko, wypłakać się, ale w takiej sytuacji to normalne. Proszę was nie traktujcie nas inaczej- Mówię. Oni się nie odzywają. Wyglądają na zaskoczonych, ale też zawstydzonych. Chyba zrozumieli o co mi chodzi i zrobiło im się głupio, że tak nas traktowali.
- Przepraszamy- Odzywają się cichym chórem. Po tej rozmowie wszystko idzie szybko. W końcu zaczynamy normalnie rozmawiać. Oni nie patrzą już na mnie zaniepokojonym wzrokiem. Po dwóch godzinach mamy już ustalony plan. Postanawiam sprawdzić co z Percy'm. Wchodzę do pokoju, ale go nie zastaję. Słyszę jakąś rozmowę w łazience. Pukam i drzwi się otwierają. Widzę mojego męża gadającego przez iryfon. Przyglądam się obrazowi. Widzę w nim Thalię i śpiącego Nica.
- Cześć Ann- Dziewczyna uśmiecha się do mnie. Syn Hadesa jest blady, a córka Zeusa ma całą twarz umazaną w brązowej, lepkiej mazi.
- Nico wylądował w błocie- Odpowiada na niezadane pytanie moja przyjaciółka.
- O czym rozmawialiście?- Pytam.
- Mówiłam właśnie Percy'emu, że łowczynie są niedaleko was. Chyba również podążają do krainy elfów. Myślę, że spotkamy się na miejscu dziś lub jutro- Mówi. Patrzę na lekko zaczerwienione oczy syna Posejdona. I w moich oczach zbierają się łzy.
- Znajdziemy je. Przynajmniej porwał je ktoś stamtąd, a nie Polybotes, czy Tartar. Nie przejmuj się- Mówi, widząc moją minę. Przytulam się do niego i uspokajam. Thalia patrzy na nas i udaje odruchy wymiotne.
- Walnąłbym Cię, ale niestety to tylko iryfon- Zauważa ją Percy i udaje załamanego.
- Z ust mi to wyjąłeś- Odpowiada moja przyjaciółka. Na obu twarzach pojawia się mega skupienie. Nagle dziewczyna zostaje oblana wodą. Percy wybucha niekontrolowanym śmiechem, a Thalia krzyczy z wściekłości. Nico zrywa się z ziemi z mieczem. Rozgląda się przez chwilę i pada na ziemię z wybuchem śmiechu. Thalia trafia w miejsce niedaleko niego piorunem, a on się uspokaja, ale tylko na chwilę, bo później znowu tarza się po ziemi.
- Doigrasz się Perseuszu Posejdonie Jacksonie!- Warczy na niego i kończy połączenie. Patrzę na swojego męża, który wyglądał jak obrażone, pięcioletnie dziecko. Teraz ja wybuchłam śmiechem. On chwycił mnie w talii. Zaczęliśmy się całować.

*Jason*

Ann ma rację. Nasze zachowanie tylko ich wnerwia i dołuje. Kiedy tylko córka Ateny wszystko nam wyjaśniła, zaczęliśmy zachowywać się normalnie. Rozmowa zaczęła się kleić. Po dwóch godzinach wszystko już omówiliśmy. Annabeth postanawia sprawdzić, czy u Percy'ego wszystko w porządku, a ja i Piper postanawiamy pójść na górny pokład.
- Kocham Cię Pipes- Mówię, kiedy opieramy się już o reling.
- Kocham Cię Jasie- Odpowiada i wybuchamy śmiechem. Nagle poważnieję i chwytam ją w talii. Unoszę się w powietrzu i wystawiam ją za pokłada. Dziewczyna zaczyna krzyczeć.
- Jason, co Ci odbiło?!
- Nigdy, ale to nigdy nie mów do mnie "Jasie"- Mówię i wracam z nią na pokład. Śmiejemy się, kiedy nagle słyszymy kroki. Po chwili widzimy Percy'ego i Ann. Śmieją się, a wręcz płaczą ze śmiechu.
- Co się stało?- Pyta Piper, która wciąż się śmiała.
- A wam?- Odpowiada pytaniem córka Ateny.
- Pierwsza spytałam- Mówi moja dziewczyna.
- Oblałem Thalię przez iryfon- Mówi Percy, a ja wybucham śmiechem.
- Musiała mieć nieziemską minę
- Owszem- Pokazuje mi aparat ze zdjęciem mojej siostry. Córka Afrodyty pada na ziemię i ryczy ze śmiechu, a ja szybko do niej dołączam. Dwójka przyjaciół jest schylona w pół i również się śmieje.
- Ej! Co to za zabawa i czemu mnie tu nie ma?- Słyszę głos Leona. Otwieram załzawione ze śmiechu oczy i zauważam pozostałych. Percy mówi co się stało i pokazuje zdjęcie mojej siostry. Po chwili wszyscy tarzamy się po podłodze. Tego nam brakuje, właśnie takich chwil, pełnych śmiechu.

*Percy*

Po godzinie uspakajamy się i zawieszamy zdjęcie Thalii w mesie. Każdy kto na nie spogląda ryczy ze śmiechu. W tej chwili znajdujemy się na górnym pokładzie i wychylamy się przez reling. Za chwilę mamy lądować w krainie elfów. W miejscu, gdzie wychowała się moja mama. Teraz może tam być i ona i moja mała córeczka. Widzę zielone, kwieciste wzgórza. Niebo jest bezchmurne. Zaczynam wyczuwać wodę, oceaniczną wodę. Nagle pojawia się gęsta, biała mgła. Wlatujemy w nią i naszym oczom ukazuje się...
_________________________________________________________________________________

Rozdział krótki i taki sobie. Przepraszam, że tak późno dodaję, ale przez cały weekend latałam po lekarzach. Okazuje się, że mam skręconą kostkę, ale miałam wrażenie, że złamaną. Nowy rozdział w tym tygodniu. Już niedługo wszystko zostanie wyjaśnione, bo nie wyrobię. Przyśpieszam akcję i w następnych rozdziałach to zauważycie. Pozdrawiam
~Nati~

piątek, 10 lipca 2015

rozdział 78

*Percy*

Łowczynie razem ze swoimi wilkami wyruszyły na poszukiwania. Zwierzęta złapały trop porywacza, ale boję się, że może to być mylne. Nico i Thalia za pomocą cienia poszukują ich wszędzie. Bogowie również. Razem z Ann, Jasonem, Piper, Leonem, Kamą oraz Beckedorfem, Sileną i Lukiem wybieramy się na "misje"do krainy elfów. Mam nadzieję, że szybko znajdziemy moją mamę i córkę. Annabeth się załamała, a ja staram się zachowywać normalnie, ale... nie wiem, czy mi to wychodzi. Siedzę z synem Hermesa na pokładzie "Argo II". Moja żona leży w pokoju i śpi. Reszta postanowiła pobyć trochę razem. Siedzimy opierając się o maszt w milczeniu. Lecimy.Po paru minutach Luke przerywa ciszę.
- Dobrze ci idzie granie, że wszystko jest okay- Mówi.
- Naprawdę? Bałem się, że mi nie wychodzi. Nie chcę martwić Ann i... jakbym przestał udawać to pewnie załamałbym się jak ona- Odzywam się.
- Dobrze Ci idzie. Wiesz... ja kiedyś się załamałem. Porwano pewną osobę, a ja straciłem rozum. Nie udało mi się jej uratować, a sam ledwo uszedłem z życiem- Patrzę na niego. Czy w końcu wyjawi co stało się na jego misji?
- Opowiesz o tym?- Pytam. Przez chwilę milczy, a potem wzdycha. Bierze uspokajający wdech.
- To było na mojej misji...- W tej chwili statek zaczyna się trząść. Z chmur wyłania się dwanaście, dużych harpii. Od razu podrywamy się na nogi. Już mam w ręku Orkana, a Luke Szerszenia. Słyszymy jak nasi przyjaciele biegają pod pokładem. Najprawdopodobniej zorientowali się, że coś jest nie tak. Chwilę później Kamila trzymająca w ręku Kataigídę, Jason z długą włócznią (widocznie wypadła reszka), Piper i Silena ze swoimi sztyletami, byli już na pokładzie. Beckendorf i Leo znajdowali się w maszynowni. Ann najprawdopodobniej wciąż śpi. Dostaje leki na uspokojenie od kiedy bogowie dowiedzieli się o porwaniu. Ruszyliśmy do ataku. Szło nam całkiem dobrze. Po parunastu minutach harpie zniknęły. Popatrzyłem na swoich towarzyszy, prócz kilku zadrapań nic się nikomu nie stało, na szczęście. Wszyscy poszli do swoich pokoi. Luke powiedział, że dokończymy naszą rozmowę innym razem, a ja sądzę, że to nie stanie się w najbliższym czasie. Idę więc do pokoju. Ann już nie śpi, siedzi na łóżku i przytula się do poduszki. Podchodzę do niej i tulę ją do siebie.
- Annie... znajdziemy je- Mówię. Wtula się we mnie.
- Miałam ją raptem tydzień...- Jej głos się załamuje, a ona zaczyna płakać.
- Nic im nie będzie, na pewno- Mówię z takim przekonaniem, że sam sobie wierzę. Po paru minutach Annabeth się uspokaja i wstaje. Idzie do łazienki, myje sobie twarz, robi delikatny makijaż i czesze włosy. Zakłada ciemne, szare rurki, czarny top i granatową koszule w kratę, czarne botki i czarną bransoletkę z ćwiekami. Patrzę na nią oniemiały, wygląda tak pięknie! Dobra Percy, ogarnij się.
- Masz rację, nie mogę ciągle się załamywać, muszę być silna, dla niej, dla nich- Mówi. Jej głos jest "trochę" łamliwy, ale spokojny. Podchodzę do niej i mocno ją przytulam.
- Kocham Cię, zawsze kochałem i zawsze będę kochać- Mówię i ją całuję. Odwzajemnia pocałunek. Nie wiem kiedy, ale lądujemy w łóżku. Nasze pocałunki stają się coraz bardziej namiętne. Ann targa moje włosy ja gładzę ją po całym ciele. Bogowie dzięki niej odzyskuję nadzieję na lepsze jutro! Przy niej wiem, że Connie i mamie nic się nie stanie! Odrywamy się od siebie i patrzymy głęboko w oczy. Siadamy i udajemy się w stronę drzwi. Moja żona od rana nic nie jadła. Idziemy do mesy. Na miejscu spotykamy pozostałych. Patrzą na nas, a właściwie na Ann, bardzo uważnie. Moja żona siada, a ja idę coś jej przygotować, po paru minutach wracam i podaję jej najlepsze kanapki na świecie, a ona szybko zaczyna je jeść. Siadam koło niej i zaczynam gadać z pozostałymi, dyskretnie patrząc się na Ann. 

*Jason*

Siedzimy w mesie i jemy kolacje. Cały dzień lecimy za tymi dwoma feniksami, Fortuną i Fuksem. Są wszyscy prócz Ann i Percy'ego, ale trudno się im dziwić. Mieli Connie raptem tydzień, a już została porwana. To musi być dla nich koszmar. Córka Ateny załamała się totalnie. Apollo dał jej opakowanie z tabletkami na uspokojenie zaraz po tym jak bogowie dowiedzieli się o porwaniu małej i mamy Percy'ego. Syn Posejdona stara się zachowywać normalnie, trzyma się. Wiem jednak, że to maska. Oczy mu podejrzanie szklą, są pełne niepokoju i... złości. Głos ma drżący, ale spokojny. Jakby się mu tak z bliska przyjrzeć to drży. Ręce mu się trzęsą, co chwila nerwowo przeczesuje włosy. Nie załamuje się jednak. Za to go podziwiam. Nagle do mesy wchodzi dwójka naszych przyjaciół. Percy ubrany w jeansy, biały T-Shirt z nadrukiem i niebieską bluzę i ciemnogranatowe adidasy. Ann ma szare spodnie, czarny top, granatową koszulę w kratę, czarne botki i bransoletkę z ćwiekami. Wyglądają normalnie. Dziewczyna musiała zrobić sobie lekki makijaż, bo plamy na twarzy od płaczu są prawie niewidoczne. Chłopak daje jej kanapki, a przy okazji i my trochę podjadamy, bo jest ich naprawdę dużo. Rozmawiamy o wszystkim, tylko nie o Connie i Sally. Syn Posejdona dyskretnie patrzy na swoją ukochaną. Martwi się o nią. Po paru minutach i Ann zaczyna z nami rozmawiać. Jej głos jest łamliwy, ale spokojny. Po dwóch godzinach rozchodzimy się do swoich sypialni. Leżę na dużym łożu, a Piper się myje. Patrzę na zegarek. Jest dwudziesta trzecia. Pukam do łazienki.
- Tak?- Słyszę głos mojej narzeczonej.
- Mogę wejść?- Pytam trochę nieśmiało.
- Okay...- Mówi dziwnym głosem. Wchodzę do pomieszczenia i widzę ją. Stoi naga pod prysznicem, jej ciało jest delikatnie skraplane wodą. Wygląda cudownie! O bogowie!
- Coś chciałeś?- Pyta, a ja widzę, że się uśmiecha.
- Wiesz... jest już późno.... Myślałem, że może zaoszczędzimy czas i będę mógł... no wiesz...
- Wziąć prysznic ze mną?- Pyta i wybucha śmiechem. Podbiegam do niej i biorę ją na ręce.
- Ej!- Mówi i całujemy się namiętnie. Zapominamy już o wodzie i prysznicu. Liczymy się tylko my. Zakręcamy wodę i wciąż całując się kładziemy się na łóżku. To będzie wspaniała noc!

*Annabeth*

Leżę z Percym na naszym łóżku. Jesteśmy już wykąpani. Patrzę się na chłopaka. Widzę, że stara się zachować spokój. Wychodzi mu to nawet dobrze, ale za dobrze go znam.
- Percy... Cholernie dobrze udajesz, że wszystko w porządku, ale... za dobrze Cię znam. Możesz już zdjąć tę maskę- Mówię. Wtula się we mnie i mocno całuje.
- Annie, kocham Cię. Nie mogę przestać udawać, bo się załamię. Nie mogę...- Jego głos się załamuje. Widzę, że jego podbródek niebezpiecznie drga. Jego oczy są szkliste i teraz najlepiej widać jak bardzo przypominają ocean. Myślę nad jego słowami i postanawiam również tak robić. To całkiem dobra strategia. Mój mózg zaczyna pracować. Od kiedy urodziłam... od kiedy zaszłam w ciążę, zmieniłam się, nie jestem już tą Annabeth Chase. Wojowniczką, dziewczyną, która zaprojektowała Olimp i ulepszyła Olimp! Nie jestem nią! Jestem Annabeth Chase-Jackson. Rozhisteryzowaną siedemnastolatką, której porwali tygodniową córeczkę, a jej mąż ledwo powstrzymuj łzy, żeby jej jeszcze bardziej nie załamywać! Bogowie, muszę się zmienić! Muszę wrócić do dawnej siebie. Przytulam chłopaka i całuję go. Nasze pocałunki są coraz bardziej namiętne. Myślę, że zaraz to zrobimy, że zaraz cały świat, całe zło, przestanie się liczyć i wtedy oboje odrywamy się od siebie i patrzymy sobie w oczy. Nie. Nie możemy tego zrobić. Naszą córkę i Sally mogą teraz ranić, a my mamy się bawić? Szaleć? Nie myśleć o nich?! I ja i Percy podejmujemy decyzję. Kładziemy się obok siebie, wtuleni, Chłopak kręci moje włosy, a ja głaszczę go po policzku. Mam łzy w oczach. Przypomina mi się nasza maleńka córeczka. Jak ją gładziłam, całowałam, przytulałam. Jak mój mąż jej śpiewał i wygłupiał się dla niej... Stop. Nie mogę o tym myśleć. Czuję, że łzy płyną mi ciurkiem po policzkach.
- Annie... może chcesz te leki?- Pyta mnie z niepokojem.
- Nie, dam radę- Odpowiadam. Przytulam go i po chwili zasypiam w jego ciepłych, opiekuńczych ramionach, które zawsze chronią mnie przed złem tego świata. Świata herosów, elfów i śmiertelników.
_________________________________________________________________________________

Rozdział krótki, brak weny. Nowy do poniedziałku. Już chcę pisać o tym jak... ups! Okay. Mam już w głowie całą akcję, całe zakończenie misji, przepowiedni. Bogowie ja się tu chyba zabiję zanim dojdę do tych końcowych rozdziałów, do końca pierwszej serii bloga! Aaa!!! Chcę wrzeszczeć i płakać jednocześnie. Dobra ogar. Trzeba się skupić na teraźniejszości. Pozdrawiam
~Nati~

środa, 8 lipca 2015

rozdział 77

*Percy*

Co oni tu zrobili?! Cały obóz wygląda jak wielkie, wesołe miasteczko! Wszędzie widzę rollercoastery, karuzele, samochodziki, domy strachów itp..
- Co tu się stało?- Pyta Annabeth dziwnym głosem.
- Wyluzujcie, jutro, a może za tydzień... wciąż namawiamy Chejrona i Pana D., by zgodzili się na dłuższy pobyt wesołego miasteczka, ale nie wiemy, czy się zgodzą... w każdym razie tego już nie będzie.Teraz się bawcie, a później obóz i tak wróci do normalności- Wyjaśnia moja siostra. Patrzę na Ann. Nie bardzo podoba mi się fakt, że zmienili nam obóz w park rozrywki, ale... kocham rollercoastery!!! Uśmiechamy się do siebie.
- Już są!- Słyszę czyjś krzyk. Wtedy podchodzą do nas wszyscy obozowicze, a później grupowi domków wyszli przed nich z pudełkami w różnych wielkościach.
- Czas na prezenty dla młodych rodziców, a właściwie dla ich prześlicznej córeczki!- Słyszę radosne córki Afrodyty.
- Zaczynamy od domku Zeusa!- Kończą. Thalia i Jason kręcą z dezaprobatą głowami, ale podają nam z uśmiechem małe, granatowe pudełko ze złotą wstążką.
- To dla waszej córeczki- Mówią. Ann otwiera prezent. Widzimy srebrną bransoletkę z zawieszkami. Każda z nich przedstawia jakieś wydarzenie z przeszłości. Na pierwszej została pokazana moja walka z Minotaurem na wzgórzu herosów. Kolejne ukazywały pozostałe zdarzenia. To było piękne. Ann miała łzy w oczach. Dziękujemy im, a oni są w niebo wzięci, że prezent nam się nam podoba.
- No... to teraz ja!- Mówi Kama i wręcza nam niewielkie, prostokątne pudełeczko. Otwieramy je i widzimy...
- To... długopis?- Pytam, a ona przewraca oczami.
- Lazurowy cienkopis. Zdejmij zatyczkę, ale w bezpiecznej odległości- Robię to co mówi i prawie odcinam jej głowę mieczem, który do złudzenia przypomina mi Orkana i Kataigídę (miecz mojej siostry. Taki sam jaki mam ja. Po grecku znaczy to sztorm lub wichurę).
- Uważałbyś- Mówi. Przepraszam ją.
- Teraz załóż ją na drugą stronę- Miecz zamienia się w trójząb.
- Przyznaj, tata ci pomógł- Wzrusza ramionami i się uśmiecha. Mimo, że jestem wściekły na Posejdona to dziękuję mu w myślach, mojej siostrze w realu. Później podchodzi Nico.
- Okay... proszę- Podaje nam dość spore pudełko. Otwieramy je i widzimy...
- Nie mów nam, że to...
- Owszem Pani O'Leary była w ciąży- Mówi z uśmiechem. Przez chwilę jesteśmy w szoku, a później zaczynamy się śmiać, dołączają do nas obozowicze. Syn Hadesa odchodzi, a podchodzi do nas córka Demeter, czyli teraz idą domkami. Dostajemy kwiat, który zmienia swój wygląd i zapach na nasz ulubiony lub taki na jaki mamy ochotę w danej chwili. W ciągu chwili z niebieskiej róży zmienia się w czerwoną. To dziwne, ale najpierw czuję zapach ciasteczek mojej mamy, a później soczyste truskawki. To niedorzeczne, ale fajne. Dziękujemy i z niepokojem czekamy na Clarisse.
- No... macie to od naszego domku. Wasza córka wyrośnie na wielką wojowniczkę, już ja ją wyszkolę- Mówi z uśmieszkiem. Connie dostaje grzechotkę w kształcie maczugi, jednak gdy Ann naciska czerwony guzik zamienia się w olbrzymią maczugę i w ostatniej chwili uchylam się. Moja żona omal mnie nie zabiła!
- Przepraszam...- Odzywa się cicho. Domek numer pięć ryczy ze śmiechu. Przewracam oczami, grzecznie dziękuję, ale raczej nie dam tego swojej córce. Czas na dzieci Ateny.
- Gratulujemy i... przepraszamy Percy. Z początku byliśmy wściekli,że chodzisz z Ann, ale... jesteście dla siebie stworzeni- Mówi Malcolm. Po tym jak Ann wyprowadziła się z domku to on stał się grupowym dzieciaków od szóstki. Uśmiechamy się do nich, a oni odwzajemniają gest. Podają nam szare pudełeczko. Otwieramy je i widzimy srebrny wisiorek z sową o oceanicznych oczach.
- Dzięki niemu zawsze znajdzie odpowiedź na dręczące ją pytania- Mówi. Dziękujmy mu, a Annabeth go przytula. Od Apolla dostajemy cudowny, srebrny łuk, który jak się dowiadujemy, zawszy trafia do celu. Leo i Beckendorf jako... grupowi domku Hefajstosa (tak jest ich dwójka, bo nikt nie może ustalić który z nich jest najlepszy) dali pierścionek, który był srebrny jak pozostała część biżuterii jaką dostaliśmy. Kiedy się go obróciło zamieniał się w spiżową tarczę, na której była niebieska sowa. Jej spojrzenie przypominało mi Atenę na początku mojej przyjaźni z Ann, a właściwie jej spojrzenie kierowane w moją stronę, przeszedł mnie dreszcz. Piper, jako grupowa dziesiątki daje nam kolczyki. Są ciekawe... jeden wygląda jak trójząb, drugi jak sowa. Jeśli się je pociągnie, zmieniają się w sztylety wykonane ze niebiańskiego spiżu. Cieszę się, że to nie Drew decydowało o prezencie, bo pewnie Connie dostałaby tonę kosmetyków i ciuchów. Domek jedenasty wręcza nam skrzydlate buty i pudełko. Otwieram je zostaję oblany dietetyczną colą pana D.. Ann  i obozowicze ryczą ze śmiechu.
- To jakby trafił się jakiś nieproszony koleś, łapiesz stary- Odzywa się Travis
- Zapomnieliśmy o ostrzeżeniu...- Dodaje jego młodszy brat. Moja żona również została trochę oblana. Śmieję się razem z nimi.
- Ale... wy wiecie, że ona ma tydzień?- Pytam.
- W każdym wieku trzeba uważać. Jeśli teraz jest taka piękna to pomyśl co będzie w przyszłości- Mówi Conor. Dzieciaków od Dionizosa nie ma. Kastor zginął podczas bitwy w labiryncie, a jego brat bliźniak, Pollux... po śmierci brata załamał się. Nie daje znaku życia, a ja się zastanawiam, czy nie stracił życia w bitwie o Olimp. Od Irys dostajemy breloczek z tęczą, który po naciśnięciu wytwarza tęcze, więc w każdej chwili można wysłać wiadomość iryfonem. Clovis wręcza nam magiczną poduszkę i prawie przy tym zasypia. Okazuje się, że jeśli tylko położysz na niej głowę, momentalnie zasypiasz i śpisz tak długo dopóki nie zabiorą ci jej. Przydatne, myślę pamiętając o koszmarach swojej córki. Dzieci Nemezis, Nike, Hebe i Tyche nie znajdują się w chwili obecnej w obozie. Jest ich bardzo mało i wszyscy są teraz w swoich domach. Od Lou Ellen dostajemy woreczek z szarym proszkiem.
- Dzięki niemu wytworzy silną mgłę. Wystarczy rozsypać trochę proszku i już- Uśmiecha się. Dziękujemy wszystkim jeszcze raz i... zaczynamy zabawę! Bogowie tu jest ODLOTOWO!!!

*Annabeth*

Po dostaniu prezentów, odkładamy je i zaczynamy zabawę. Chodzę na wszystko. Rollercoastery, karuzele, domy strachów, samochodziki, strzelnica, konkursy, młyńskie koło, tunel miłości oraz wodne zjeżdżalnie. Tu jest ekstra, ale... cieszę się, że jutro, czy tam za tydzień te wesołe miasteczko zniknie. Bawię się świetnie! Rano impreza się kończy. Razem z Percy'm idziemy do naszego domu. Widzę, że on się denerwuje, przeczuwa coś złego.
- Percy? Co się dzieje?- Pytam.
- Nie wiem Ann, ale coś niedobrego- Odpowiada głosem pełnym niepokoju. Idziemy dalej.

*Percy*

Wracamy do naszej willi. Mam złe przeczucia i zaczynam się poważnie niepokoić. Docieramy na miejsce i otwieramy drzwi.
- NIE! Mamo?! Connie?!- Krzyczy Ann. Cały dom jest przewrócony do góry nogami. Razem zaczynamy poszukiwania. Sprawdziłem nawet skrytki, nic. Annabeth pada na ziemie w pokoju naszej córki i wpada w histerie. Ja czuję smutek, żal, troskę, wściekłość i chęć zemsty. Ktokolwiek to zrobił, zapłaci za to. Jeśli mojej mamie i córce choćby włos z głowy spadnie, zamorduję! Podchodzę do Ann i biorę ją na ręce.
- Czemu moje przeczucia zawsze są prawdziwe- Szepczę cicho.
- Annie, spokojnie. Biegniemy teraz do Chejrona. Znajdziemy je Mądralińska, nie martw się- Mówię najspokojniejszym głosem na jaki mnie stać, ale i tak drżącym. Ona się we mnie wtula, a ja ruszam. Cholernie się boję, ale nie chcę tego pokazać. Docieramy do obozu. Większość obozowiczów już poszła do swoich domków, ale wpadamy na Thalię i Nico, a później na Jasona, Piper i Leo z Kamą oraz na trójkę, która wróciła z podziemia. Patrzą na nas w szoku, ale my z hukiem wbiegamy do Wielkiego Domu. Chejron patrzy na nas z przerażeniem w swojej ludzkiej postaci, a Pan D. po raz pierwszy zwrócił na nas uwagę i to całą. Szybko opowiadam co się stało. Ann pocieszają dziewczyny. Chejron i Pan D. obmyślają plan, a chłopcy starają się mnie opanować, choć myślę, że sam dałem sobie z tym radę, bo w końcu nie rozwaliłem tych cholernych drzwi kiedy je otwierałem.
- Łowczynie mogą wytropić porywacza- Odzywa się Thalia.
- Wszyscy możemy wykorzystać swoje zdolności do poszukiwań, znajdziemy je- Dopowiada Nico.
- Nie ma na co czekać. Ogłaszam nową misję- Mówi Chejron.
- Poinformuję pozostałych bogów, na pewno znajdziemy je żywe- Słyszę Dionizosa.
- Kto mógł je porwać?- Pytają się Luke i Beckendorf. Przyznam, że pierwszą osobą jaka wpadła mi do głowy, był syn Hermesa, ale szybko odsunąłem tą myśl. Teraz już wiem kto to zrobił.
- Myślę, że to te same osoby, które wcześniej porwały mnie i Jasona- Odzywam się łamiącym głosem.
- Czyli... kto dokładnie?- Dopytuje się Silena.
- Violetta i Isabell la Diva, Poly...Polybotes, może Tartar...- Mówię z Jasonem. Patrzymy na siebie, a później przenoszę wzrok na Kamilę.
- Może też to być ta banda, o której mówiła nasza mama. Ta z tamtego innego świata, świata elfów- Mówimy z siostrą. Mamy, więc dwójkę podejrzanych i brak czasu. Musimy ruszyć na misję i to zaraz.
_________________________________________________________________________________

Nowy rozdział w tym tygodniu. Mam nadzieję, że notka się podobała. Pozdrawiam
~Nati~