wybrańcy
czwartek, 2 kwietnia 2015
rozdział 42 "On musi żyć"
* Percy *
Z każdym krokiem słyszałem jak dziewczyna mnie woła. Coraz głośniej i głośniej. Po chwili zrozumiałem, że ona krzyczy, płacze, błaga o to, bym wrócił, nie odchodził, nie zostawiał jej. Prosi bym został. Nie mam pojęcia o co jej chodzi. Moje sny nigdy nie są jasne. Nie rozumiem, dlaczego nie mógłbym śnić o czymś normalnym, zrozumiałym. No cóż taki już los herosa.
- Percy, błagam Cię nie odchodź! Zostań ze mną! Proszę...- Głos dziewczyny się załamał. Wpadła w histerie.
- Ann chodź...- Zaraz... czy to Posejdon?! A co on robi w moim śnie?!
- Nie! On musi żyć!- Krzyknęła zrozpaczona. Chwila... co to znaczy " On musi żyć!"? Czy ja właśnie... Muszę się zbudzić i to szybko. Zacząłem biec w stronę rozmazanej dziewczyny w stanie histerii. Mogłem już jej dotknąć, ale...
- Nie tak szybko Jackson!- Usłyszałem jakiś dziwny, nienaturalny głos. Słyszałem go tylko raz... to chyba było w... Tak! Kiedy leżałem z Jasonem w celi, podsłuchałem jak dwie istoty rozmawiają. To był Polybotes i ten głos. Nie wiem kim on jest, ale przeszkadza mi w dotarciu do mojej narzeczonej i dziecka.
- Nie pozwolę Ci wrócić!
- Kim jesteś?!
- Nie wiesz?- Kiedy odpowiedziało mu milczenie z mojej strony, zaczął się śmiać. Był to śmiech lodowaty, rozniesiony echem po całej... właśnie gdzie ja jestem? Nie znajdowałem się już w sali tortur. Za mną była ciemność, mrok, pustka, żal, cierpienie. Przede mną biel, miłość, bezpieczeństwo. Chciałem biec przed siebie, ale jakaś niewidzialna siła trzymała mnie i nie mogłem się ruszyć.
- Jestem Tartar idioto!!!
- Jaka tarta?
- TARTAR, WŁADCA TARTARU!!!- Jego głos wciąż roznosił się po pomieszczeniu. Myślałem tylko o Ann. Nie mogłem umrzeć. Nie mogę zostawić Ann w takiej sytuacji. Nie mogę zginąć nie poznawszy córki!
- Słuchaj Tarto ty jedna. Odwal się ode mnie i spadaj. Ja żyję i żyć będę! Więc nara frajerze!- Zacząłem intensywnie myśleć o mojej rodzinie i...
- Percy...?- Usłyszałem zrozpaczony, łamliwy głos.
- Ann...?- Spytałem, właściwie niesłyszalnym głosem. Dziewczyna jednak zrozumiała i rzuciła się na mnie.
- Au!- Krzyknąłem z bólu.
- Przepraszam, wybacz. Już nigdy mnie tak nie strasz...- Jej głos się załamał. Przytuliła głowę do mojej twarzy i wtuliła się w nią. Po chwili uspokoiła się i odsunęła.
- Jak się czujesz?- Spytała wciąż łamiącym się głosem.
- Słabo- Odpowiedziałem tak cicho, że sam siebie nie usłyszałem. Poczułem, że ktoś położył mi rękę na czole. Poczułem przyjemny chłód, na rozpalonej skórze. Apollo.
- Odpoczywaj...i nie odchodź- Odsunął rękę i wyszedł. Rozejrzałem się trochę nieprzytomnie. Byłem tylko z Annabeth.
- Co się stało?- Spytałem.
- A co pamiętasz?
- Pamiętam, że zamknąłem oczy...- Opowiedziałem jej mój sen. Kiedy skończyłem miała łzy w oczach, ale uśmiechała się.
- Ja bez Ciebie też
- Co się ze mną stało?- Powtórzyłem, a Ann przestała się uśmiechać.
- Zasnąłeś. Przyszłam do Ciebie i siedziałam z godzinę. Nagle...- Głos się jej załamał.
- Nagle zacząłeś się dusić, twoje serce...- Rozpłakała się i zaczęła gładzić mnie po włosach.
- Zatrzymało się. Nie było z tobą kontaktu przez kilka godzin. Apollo tracił nadzieje. Posejdon załamał się i wyszedł. Ja zostałam, Apollo wciąż próbował Cię uratować. W końcu się obudziłeś, resztę znasz- Powiedziała wciąż gładząc mnie po mokrych od potu włosach. Zamknąłem oczy.
- Percy... nie martw się, wszystko będzie dobrze- Próbowała mnie pocieszyć. Nie chciałem jej martwić więc uśmiechnąłem się.
- Wiem- Pocałowaliśmy się namiętnie. Moja narzeczona wciąż gładziła mnie po włosach, po paru minutach zasnąłem.
* Annabeth *
Strasznie martwię się o Percy'ego. Przed chwilą zasnął, ale boję się, że może się już nie obudzić. Jest w strasznym stanie, a przed chwilą prawię umarł.
- Śpi?- Do sali wszedł Posejdon.
- Tak...- Westchnęłam. Patrzyłam się na śpiącego i oczywiście trochę śliniącego się chłopaka. Bóg usiadł koło mnie, spojrzałam na niego. Miał trochę zaczerwienione oczy, w których widziałam strach i martwienie się o swojego syna. Siedzieliśmy w milczeniu. Nagle do sali wszedł Apollo.
- Śpi?
- Tak- Odpowiedział Posejdon.
- To dobrze. Idźcie do domów. Ja muszę mu teraz zmienić bandaże- Powiedział, a my wyszliśmy. Przyjechały po mnie Kamila i mama Percy'ego. Odkąd mój narzeczony leży w szpitalu, mieszkam w mieszkaniu Sally i Paula. Mam nadzieję, że tej nocy nic się już nie stanie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Kiedy next?
OdpowiedzUsuń,,Tarto ty jedna!,,
OdpowiedzUsuńRozwaliło mnie to!
Hej.Jestem Asia i od dawna czytam Twojego bloga ale nie komentuje.A teraz żałuję bo jest świetny i chciałam ci to powiedzieć! Jeszcze nie dotarłam do kolejnych części, ale oby tak dalej!
Ja się po tym ze śmiechu nie mogłem pozbierać.
Usuń