wybrańcy

wybrańcy

sobota, 28 marca 2015

rozdział 41 " Nie mogę bez niej żyć "

*Annabeth*

Siedziałam w Wielkim Domu i nie mogłam się skupić na niczym. Myślami byłam przy Percy'm. Błagałam wszystkich znanych i nieznanych mi Bogów o to, by przeżył. Po paru godzinach Chejron powiadomił nas, że chłopcy leżą już w szpitalu na Olimpie. Kiedy tylko znaleźliśmy się na miejscu Kamila została poproszona o pobranie krwi i ewentualną transplantacje dla swojego brata. Oczywiście zgodziła się bez wahania. Po kilku godzinach spędzonych przed salą Leo i Piper mogli już wejść do Jasona, a my nadal czekaliśmy. Nie mieliśmy żadnych informacji o Percy'm. Wiedzieliśmy tylko, że przetoczyli mu krew. Na szczęście Kamila ma taką samą, bo... wiadomo co by się stało. Po jedenastu godzinach spędzonych w poczekalni Apollo pozwolił nam wejść, pojedynczo. Pierwsi oczywiście byli jego rodzice. Mama chłopaka została od razu powiadomiona i przyjechała trochę wcześniej od nas. Siedzieli tam jakieś półgodziny.Po nich byłam ja. Weszłam do sali i usiadłam koło łóżka.
- Percy?- Szepnęłam łamiącym się głosem. Chłopak, był nieprzytomny, cały drżał, miał wysoką gorączkę i był cały w bandażach, usztywnieniach...był za intubowany. Półgodziny później zaczął się dławić. Szybko wezwałam Apolla. Bóg wyjął mu rurkę z gardła.
- Percy? Słyszysz mnie?- Spytał. Spojrzał na zegarek.
- Czyli atak trwał 6 godzin- Powiedział, a ja odetchnęłam z ulgą, że nie 12 i więcej. Chłopak przycisnął się do łóżka i zacisnął zęby. Słychać było ciche jęki. Wyglądał jakby się nas bał. Jakbyśmy mieli zrobić mu krzywdę. Położyłam mu rękę na głowie i zaczęłam delikatnie gładzić go po włosach.
- Percy, jesteś w szpitalu na Olimpie. Nic Ci już nie grozi. Nie zrobimy Ci krzywdy- Powiedziałam najspokojniej na świecie. Chłopak kiwnął delikatnie głową, ale zaczął trochę głośniej jęczeć, a na jego policzku pojawiła się łza.
- Wytrzymaj, zaraz podam Ci coś na ból- Powiedział Apollo i szybko wybiegł z sali. Na policzku chłopaka pojawiło się więcej łez, a ja zaczęłam go po nim gładzić, ocierając je.
- Będzie dobrze, jesteś już bezpieczny- Powiedziałam. Chłopak uchylił lekko oczy.
- A...Ann?- Spytał ledwie słyszalnym głosem, pełnym bólu i cierpienia.
- Tak. Już dobrze, Apollo zaraz poda Ci coś na ból. Będzie dobrze- Powiedziałam uspokajająco, wciąż gładząc go po twarzy, ocierając łzy.
- Już mam!- Pojawił się Apollo. Podał mu leki w kroplówce. Po paru minutach chłopak rozluźnił się.
- Lepiej?- Spytał Bóg.
- T..tak- Odpowiedział słabo Percy.
- Odpoczywaj- Powiedział i wyszedł.
- Jak się czujesz? Co oni Ci zrobili?- Spytałam. Chłopak od razu się wzdrygnął i zamknął oczy, głośno przełykając ślinę.
- Nic nie mów. Ważne, że już nic Ci nie grozi. Kocham Cię- Szybko powiedziałam.
- Ja Ciebie też. Jak się czujesz?
- Dobrze...
- A mała?
- Albo mały...
- Nadal mi nie wierzysz? To dziewczynka- Powiedział wciąż słabym głosem.
- To się okaże! Wszystko u niej w porządku- Pocałowałam go namiętnie. Od razu odwzajemnił pocałunek. Całowaliśmy się kilka minut. Czekałam na te chwilę tyle czasu. Percy miał gorące i spierzchnięte usta, był spocony, ale i tak było super.
- Muszę iść. Przyjdę do Ciebie później. Ok?
- Ok... Kocham Cię
- Ja Ciebie też- Powiedziałam i wyszłam, pozwalając innym porozmawiać z Percy'm.

*Percy*

Po Ann przyszli moi rodzice, później Kamila, Grover, Emilii, Josh, Thalia i Nico. Byłem wyczerpany i cały obolały. Po tym jak Apollo podał mi leki czułem się bez porównania lepiej, ale... nie mogłem powiedzieć, że nic mnie nie bolało. Kiedy Nico wyszedł, a ja zostałem sam, postanowiłem zasnąć. Niestety, kiedy tylko zamknąłem oczy...
Znalazłem się w ciemnym, lodowatym pomieszczeniu. Znałem je aż za dobrze. Była to sala tortur, w najgłębszej  części Tartaru. Widziałem narzędzia, które miałem nieprzyjemność poznać z bardzo bliska. Na własnej skórze uczyłem się o każdym z nich. Słyszałem jęki i nawoływania, torturowanych osób. Dzieci, nastolatków, studentów, dorosłych, starców. Pomiędzy wyciem z bólu, wołały mnie. Chciały bym dołączył do nich. Do zmarłych, poległych w tym pomieszczeniu. Nie mogłem się ruszyć, nawet drgnąć. Strach, ból i cierpienie, było jedynym co czuję. Ogarnęło to mnie całego. Rozpłynęło się po moim organizmie i nie chciało go opuścić. Ich zadaniem było zniszczyć mnie od środka. Udawało im się. Miałem już zamiar ze sobą skończyć. Zaczynałem się modlić o koniec. O dołączenie do nich. Do poległych. Nagle z oddali dobiegło mnie ciche, łagodne, uspokajające wołanie. Wręcz szepczący anioł namiętności, prosił mnie, bym wrócił. Nie wiem jak, ale głos dziewczyny wypełnił mnie całego jak lekarstwo. Zbawienie duszy. Mogłem się poruszać. Zrobiłem krok w stronę rozmazanej dziewczyny. Nie czułem już strachu, bólu, cierpienia. Ogarnęło mnie nieskończone ciepło, miłość, bezpieczeństwo. Zrozumiałem, że nie mogę bez niej żyć. Bez mojej, jedynej...Annabeth.

2 komentarze:

  1. Końcówka jest słodka. Aż mam łzy w oczach.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielkie podziękowania dla tego wspaniałego człowieka o imieniu Dr. Agbazara, wielki rzucający, który przywraca radość z pomocy w przywróceniu mojego kochanka, który oderwał się ode mnie cztery miesiące temu, ale teraz, z pomocą dr. Agbazara, wielka miłość, rzuca zaklęcia. Dzięki mu. Możesz również poprosić go o pomoc, gdy będziesz go potrzebować w trudnych czasach: ( agbazara@gmail.com ) lub WhatsApp ( +2348104102662 )

    OdpowiedzUsuń