*Percy*
Mieliśmy tylko trzy dni, by nauczyć się tańczyć. Pierwszego
dnia zaatakowały nas potwory, a drugiego cały dzień łaziliśmy po sklepach.
Wczoraj Afrodyta i jej dzieci cały dzień pilnowały, bym nie spotkał się z Ann.
Oznacza to, że w ogóle nie ćwiczyliśmy i, że nasz pierwszy taniec będzie
komedią dla innych, a dla nas tragedią. Staliśmy na środku parkietu, wokół nas
było pełno herosów, Bogów, ale też śmiertelników. Patrzyłem na najpiękniejszą
dziewczynę na świecie. Przyznam, że nie mogłem się przyzwyczaić do Annabeth w
sukience. Wyglądała nieziemsko, ale… bez sztyletu nie była sobą. Ona chyba
uważała podobnie, bo cały czas przygładzała suknie w miejscu gdzie zwykle była
broń. Annabeth miała minę pomieszaną z rozbawieniem i wstydem. Nagle na jej
twarzy pojawiła się rezygnacja. Piosenka Marry You zaczęła
lecieć, a my parsknęliśmy śmiechem i zaczęliśmy tańczyć. Szczerze powiem, że
nie było istoty, która by się nie śmiała. Niektórzy śmieli się przez łzy
wzruszenia, np. Nasze matki, ale pomińmy to. Przyznam, że szło nam całkiem nieźle.
Nie deptałem i nie wpadałem na Ann, więc mogę uznać to za sukces. Kręciliśmy
się w kółko, robiliśmy obroty, cofaliśmy się i przybliżaliśmy, a przy tym
śmieliśmy się i robiliśmy głupie miny. Piosenka się skończyła i wszyscy zaczęli
nam bić brawo. Wszyscy zostali na parkiecie. Muzy zaczęły grać jakiś wolny
kawałek, a ja i moja żona postanowiliśmy „podszkolić się w tańcu”.
Przetańczyliśmy godzinę i poszliśmy do stolików jadalnych. Na nasze
usprawiedliwienie. My mogliśmy przetańczyć całą noc, ale jak wszyscy poszli do
stolików, a przystawka została podana, a na dodatek jesteście młodą parą, nie
możesz nie zjeść. Po jedzeniu, (które trwało wieczność) odbyły się konkursy.
Wiecie, że Thalia złapała welon, a Nico muszkę? Wiem, że to tylko stary
przesąd, ale w moim świecie to na pewno nie był przypadek. Nie tylko ja tak
uważałem, bo później Afrodyta zaczęła rozmawiać z Zeusem, Hadesem, no i
oczywiście „następną młodą parą”. Wiecie te rozmowy pt. „Kiedy ślub”, „W jakim
stylu”, „Jaki smak tortu”, „Jakie obrączki”, „A dekoracje?”. Naprawdę im współczułem,
bo Afrodyta nie odpuści i po weselu będzie ich gnębić do momentu kiedy na ich
przyjęciu kolejni szczęśliwi-nieszczęśliwi złapią welon i muszkę. Tańczyłem razem z Annabeth do jakiegoś
wolnego utworu. Była za pięć dwunasta. Równo o północy Ann ma powiedzieć „TAK!!!”,
na wcześniejsze pytanie, które mam zadać ja, a mianowicie „ Mam Ci coś zaśpiewać kochanie?”. Ten „uroczy” scenariusz
dostaliśmy pięć minut temu od Bogini miłości i piękności. Bogowie, jak ja się
boję! Dobra śpiewanie dla Ann po tylu latach znajomości i zaufania to jedno,
ale śpiewanie przed tyloma Bogami, wszystkimi obozowiczami, naszymi
śmiertelnymi rodzicami, to… straszne! Spalę się ze wstydu! Piosenka się
skończyła, a to oznaczało tylko jedno. Ratunku!!!
- M… mam Ci coś zaśpiewać k… kochanie?- Spytałem trochę
drżącym głosem. Na „k… kochanie” prawie parsknęła śmiechem. W sumie ja też. „Kochanie”
to takie… nie nasze. „Glonomóżdżek” i „Mądralińska”
to jest nasze, ale… co się będę kłócił z Afrodytą.
- Ta… NIE!!!- Krzyknęła Ann.
- Co?- Spytałem w szoku z Afrodytą. Chyba nie tylko ja nic z tego nie rozumiałem.
- Schyl się!- Krzyknęła, a ja nie wahając się, od razu wykonałem polecenie. Zostałem obsypany pyłem. Sytuacja w mgnieniu oka się zmieniła. Bogowie i herosi bronili śmiertelników i samych siebie. Ja i Ann nie mieliśmy ochrony. Szybko potwory zaczęły nas otaczać i już po chwili leżałem na Annabeth, osłaniając ją przed mitologicznymi stworzeniami. W myślach zawołałem Posejdona. Po chwili poczułem pył i ktoś odwrócił mnie na plecy.
- Percy, słyszysz mnie?- Spytał Posejdon. Pokiwałem głową, ale wiedziałem, że tracę coraz więcej krwi. Potwory rozszarpały mi blizny na plecach i na koniec przedziurawili mi brzuch sztyletem na wylot(rana wlotowa na plecach, wylotowa na brzuchu). Krew była wszędzie, a ja traciłem przytomność. Widziałem skupioną twarz Apolla próbującego zatamować krwotok. Widziałem przerażoną Ann, której na szczęście nic nie było. Widziałem roztrzęsionego Posejdona i... widziałem ciemność. Zagłębiałem się w niej coraz głębiej i głębiej...
- Percy błagam Cię nie zasypiaj. Słyszysz? Walcz z tym! Dasz radę!- Usłyszałem z oddali głos Apolla.Usiłowałem skupić wzrok, rzadko się zdarza, że Bóg Cię o coś błaga, więc... musisz go posłuchać, to musi być ważne.
- Trzymaj się i nie zasypiaj. Wszystko będzie dobrze, tylko nie zamykaj oczu, nie zasypiaj- Usłyszałem zdenerwowany głos Apolla. Poczułem jak ktoś ostrożnie przenosi mnie na nosze, a później... widziałem tylko ciemność. Nie zamknąłem oczu. Po prostu...
*Annabeth*
Nagle zrobiło się ciemno. Jakby ktoś zgasił słońce. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy. Rozejrzałam się. Dzieci Apolla i Asklepiosa biegały i opatrywali rannych. Percy, niesiony przez dwójkę herosów, był prawie nieprzytomny.
- Percy słyszysz mnie?- Spytałam, bo miał pusty wzrok. Pokiwał głową. Westchnęłam, uśmiechając się z ulgą.
- Trzymaj się Glonomóżdżku- Powiedziałam, a on mrugnął, że zrozumiał i będzie się starał. Przez całą drogę trzymałam go za rękę i mówiłam do niego. Kiedy dotarliśmy do Wielkiego Domu, Apollo od razu się nim zajął. Siedziałam i patrzyłam na wszystkich wchodzących obozowiczów. Śmiertelnicy zostali odesłani do domów. Pani Jackson, była wściekła, że nie może być ze swoim synem, ale w końcu poszła. Zobaczyłam Kamilę z jakimiś drobnymi zadrapaniami.
- Gdzie Percy?- Spytała siadając koło mnie. Poczułam łzy na policzku.
- On... osłaniał mnie i... ma rozwalone plecy i... on...jest przebity na wylot sztyletem- Moja...szwagierka mnie przytuliła.
- Wyjdzie z tego. Jest silny i się nie poddaje. Nie denerwuj się- Powiedziała. W ciągu dwudziestu minut zobaczyłam już wszystkich obozowiczów. Prawie wszystkich.
- Gdzie jest...?
Kto? Gdzie kto jest? Masz szczęście że nie czytam tego jak to wpisałaś na bloga. Więc w spokoju mogę sobie przewinąć na następny rozdział i będzie okey. Inaczej było by z tobą źle.
OdpowiedzUsuń