wybrańcy

wybrańcy

środa, 11 listopada 2015

Miniaturka

     W lesie, na polanie trwa walka. Młodzi ludzie, dzieci, walczą na miecze z olbrzymami, cyklopami, mitologicznymi potworami. Świat, natura, wszystko jakby odzwierciedlało bitwę wśród drzew. Na trawie, kiedyś zielonej, a teraz splamionej czerwienią, leżą ciała, dzieci, nastolatkowie z pustymi wzrokami, niepracującymi narządami i niedziałającymi umysłami. Ten obraz mnie przeraża.
     Dlaczego wszystko się tak potoczyło? Gdzie dorośli? Czemu dzieci walczą z tymi potworami, mitologicznymi monstrum? Te pytania rozchodzą po mojej głowie, ale nie umiem na nie odpowiedzieć. Jestem obserwatorem, nie mogę im pomóc. Jasnowłosy, około dziesięcioletni chłopak leży na skałach i wykrwawia się. Podbiegam do niego, a raczej podlatuję... nieważne! Chcę go uratować, potrafię to zrobić, ale moje ręce przenikają przez jego rany, ciało. Płaczę, bo wiem, że nikt go nie uratuje. Zauważam, że wszystkie dzieciaki są ubrane w jeansy, pomarańczowe, obozowe koszulki, brązowe napierśniki i ochraniacze. Walczą mieczami, sztyletami, łukami, młotami i innymi broniami i konstrukcjami. Niektóre osoby mają moc. Widzę trzy dziewczyny, które za pomocą roślin związują Minotaura. Zastanawiam się co tu się stało. Nierealność tego krajobrazu coraz bardziej mnie intryguje. W końcu moje rozmyślenia przerywa krzyk. Nie jest on spowodowany bólem, ale czystą rozpaczą i histerią. Widzę wysoką, szczupłą dziewczynę. Ma długie, brązowe, falowane włosy i niesamowite, morskie oczy, które wypełniają łzy. Na jej ciele jest dużo siniaków, zadrapań, ran, ale nie są one groźne, a już na pewno nie spowodowały krzyku. Nastolatka może mieć jakieś szesnaście lat. Dziewczyna rzuca się na ziemię w ataku histerii, a ja podążam za jej wzrokiem. Dostrzegam około dwunastoletniego chłopaka. Ma czarne, rozczochrane włosy, te same niesamowicie morskie oczy, co jak teraz na to patrzę, jego starsza siostra. W koszulce chłopaka jest dziura, z rany wylewa się obficie czerwonoczarna ciecz. Wątpliwe, by ranny przeżył. Dziewczyna tuli brata,stara się zatrzymać krwawienie, ale nic to nie daje. Krzyczy coś, woła o pomoc, ale w tłumie walki nikt nic nie słyszy. Nagle jej wzrok pada na mnie i jestem prawie pewna, że mnie widzi. Patrzy na mnie błagalnym spojrzeniem.
- Mamo pomóż- szepcze zrozpaczona, a ja otwieram oczy.
     Siedzę na łóżku w domku Ateny. Jestem lekko mówiąc przerażona. To była moja córka, a więc wykrwawiający się chłopak był moim synem, ale... to nie ma sensu. Ja mam piętnaście lat! Dobra prawie szesnaście! Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia. Oboje mieli te oczy, oczy Glonomóżdżka, a chłopak był wręcz jego kopią! O bogowie! Czy to była przyszłość? Czy to znaczy, że ja i Percy będziemy mieli dzieci? To nielogiczne. Okay... jesteśmy przyjaciółmi, ale... . Dobra zmień rozmyślenia Annabeth, karcę siebie w myślach. Właściwie to czemu na tej wojnie nie było dorosłych herosów? Może ktoś za mną stał, a moja wyobraźnia płata mi po prostu figle. Wojna z Kronosem się zbliża. Percy i Charles polecieli na księżniczkę Andromedę, by wysadzić statek, na którym znajduje się Luke. Przykro mi, bo był kiedyś moim przyjacielem, a przez chwilę liczyłam nawet na coś więcej, ale teraz wszystko się zmieniło. Martwię się o Glonomódżka, że coś mu się stanie. Przyjaźnimy się już długo, a ja rozmyślam ciągle o tym jak go pocałowałam w St.Helens. Później zniknął i wiem, że był na wyspie Kalipso. Wrócił, ale wciąż pojawia się przy nim Rachel. Bogowie ja chyba jestem o niego zazdrosna i nie chodzi tu wcale o przyjaźń! Dobra Ann, jeśli wygracie i przeżyjecie tę wojnę to mu to wyznasz, a teraz spokojnie.
     Mija kilka godzin i słyszę dźwięk konchy, nie jest to pora posiłku, więc znaczyć może to tylko tyle, Percy i Beckendorf wrócili. Biegnę na plażę, bo właśnie stamtąd dochodzi dźwięk konchy i widzę... Glonomódżka, samego, przygnębionego, zmęczonego syna Posejdona. Wiem, że jego towarzysz nie schował się dla żartu, jego po prostu tu nie ma. Wołam imię przyjaciela i podbiegam do niego. Chłopak nawet się nie wita. Słyszę jak przełyka łzy.
- Udało się? Gdzie Beckendorf? W porządku?- natłok pytań wypływa z ust obozowiczów. Percy bierze głęboki wdech. Mówi co się stało na księżniczce Andromedzie. Silena wybucha płaczem, a Clarisse ją obejmuje i pociesza. To najdziwniejsza sytuacja jaką widziałam, ale nie zamęczam się tym. Ważne jest dla mnie to, że Percy żyje i nic mu się nie stało. Czuję się podle, że myślę o tym co by się stało jakby zamiast Glonomódżka, pojawiłbym się tu sam syn Hefajstosa, ale to naprawdę oznaczałoby klęskę. Mój przyjaciel w końcu odgrywa główną rolę w wojnie z Kronosem, jest dla nas nadzieją, gdyby zginął nikt by nie walczył.
     Znajdujemy się już w pawilonie jadalnym, większość osób je. Sileny i Clarisse nie ma, są w Wielkim Domu. Patrzę na samotnego syna Posejdona, patrzy pustym wzrokiem w swój talerz i powstrzymuje łzy. Wiem, że on się obwinia o śmierć Beckendorfa, ale to naprawdę nie jego wina! On to musi zrozumieć. Kiedy Percy wychodzi, ja postanawiam iść za nim i pomóc zrozumieć, że w tej wojnie zginie wielu naszych przyjaciół, a on nie może się obwiniać o każdą ofiarę wojny, bo sam stanie się kolejną.
_________________________________________________________________________________

W przypływie weny związanej z jutrzejszym sprawdzianem z chemii napisałam Miniaturkę. Mam nadzieję, że spodoba wam się. Muszę przyznać, że zawsze pisałam na komputerze, a ta jako pierwsza najpierw została napisana w moim pamiętniku, a dopiero później została przepisana. No to nowy rozdział jak już pisałam w tym tygodniu. Myślę, że w piątek lub sobotę. Pozdrawiam i czekam na komentarze
~Nati~

3 komentarze:

  1. Super!!
    Mam nadzieje , że jak najszybciej wstawisz nowy rozdział.
    ~Tymbark ~
    Ps.życzę miłego pisania i weny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorry że dopiero tetaz ale miniaturka świetna. Czekam na następny rozdział i może na następną miniaturkę.

    OdpowiedzUsuń