*Percy*
Przecinam na cztery części Empuzę - Kelli i zaczynam się rozglądać. Rossie, Luke, Leo i Charles skutecznie obronili Kamilę i moją córkę. Mają, tak samo jak ja, kilka zadrapań, ale nic poza tym. Spoglądam na syna Jupitera i przecinam potwora na pół. "Dziewczyna" rozwaliła głowę blondyna. Chłopak upada na ziemię i zaczyna drgać. Podbiegamy do niego.
- Cholera!- Wyrywa się większości. Jason ma pękniętą skroń, z jego głowy obficie wylewa się krew. Charles wyciąga z torby nektar, ambrozję i bandaże. Podajemy mu żywność bogów, polewamy trochę wody i nektaru na ranę, i opatrujemy mu głowę. Na koniec przenosimy go do śpiwora. Ruszamy dalej, w poszukiwaniu schronienia i w nadziei, że syn Jupitera przeżyje.
*Piper*
Obudziłam się w szpitalu, w Wielkim Domu. Nade mną stoją Ann i Chejron.
- C...
- Już dobrze- Odpowiada Ann i łapie mnie za rękę. Uśmiecha się.
- A...
- Z waszym dzieckiem wszystko w porządku. Z Jasonem też
- Ale...
- Jason owszem, ma pękniętą czaszkę, ale Apollo wyczuł, że jego stan się poprawił. Pozostali na pewno szybko mu pomogli. Nie martw się, nie możesz się denerwować- Mówi Chejron. Każe mi odpoczywać i wychodzi. Zostaję z Ann i wybucham płaczem.
*Leo*
Kurcze, martwię się o Jasona. Razem z chłopakami niesiemy go od kilku godzin w śpiworze. Nie obudził się. Percy jest mocno zestresowany. Jego córka, którą trzyma Kama, od godziny płacze. Nie mam pojęcia o co może chodzić. W końcu siadamy w jakiejś jaskini. Pijemy trochę wody i zaczynamy jeść. Syn Posejdona od razu przejmuje Connie. Mała się do niego wtula i uspokaja. Chłopak karmi ją mlekiem. Patrzę na ten obrazek jeszcze przez chwilę. Podchodzi do mnie Kama.
- Hej, tęsknie- Szepcze i się we mnie wtula. Jesteśmy jedyną parą. Nie wiem co odczuwa reszta. Każdy ma swoją drugą połówkę na górze. Myślę, że najgorzej odczuwa to Jason, przecież spadając dowiedział się, że będzie ojcem! Bogowie... nigdy bym nie pomyślał, że Pipes... bogowie! Nie chcę myśleć co Percy, by zrobił gdyby Kama i ja... gdyby ona była... nie... nie chcę o tym myśleć.
*Thalia*
Siedzę w domku Artemidy od kilku godzin. Wciąż zastanawiam się nad związkiem moim i Nico. Nagle słyszę pyknięcie, widzę jasność, a za chwilę przede mną pojawia się...
- Witaj Thalio- Mówi ruda dziewczyna.
- Witaj Pani Artemido- Wstaję i kłaniam się delikatnie.
- Usiądźmy, chcę z tobą porozmawiać- Siadamy na łóżku.
- Ja wiem, że nie powinnam tu przy...
- Nie o to mi chodzi. Do mojego domku zawsze możesz wejść. Chodzi mi raczej... o Nicka- Mówi. Zastanawia się o co może chodzić.
- Wiem, że masz wątpliwości. Wiem, że czasem żałujesz, że odeszłaś. Rozumiem Cię, ale... wiedz, że zawsze możesz wrócić. Pomyśl o tym- Mówi i znikając zostawia wizytówkę na moim łóżku. Bogowie i co ja mam teraz robić?!
*Kamila*
Pierwszą wartę pełniłam z Leo. Chcieliśmy pobyć sami. Mój brat zasnął za pomocą magicznej poduszki. Connie jest w niego wtulona, oboje się ślinią. Jason wciąż nie odzyskał przytomności. Reszta śpi normalnie.
- Jakoś ostatnio w ogóle nie gadamy. Odsuwamy się od siebie...- Mówię.
- Wiem..., ale wiesz jaka jest sytuacja...
- Wiem, mogliby tego nie znieść, ale... teraz jesteśmy sami- Mówię. Leo uśmiecha się w ten swój cudowny i rozbrajający sposób. Zaczęliśmy się całować i obściskiwać. Niestety nie mogliśmy robić "tego", bo w każdej chwili ktoś mógłby się obudzić. Jednak i tak było... cudownie. Tego mi właśnie brakowało. A jak bardzo może tego brakować pozostałym...?
*Clarisse*
Razem z Sileną jesteśmy na arenie. Córka Afrodyty jest zrozpaczona. W sumie, nic dziwnego. Muszę coś zrobić, pocieszyć ją. Pozostali jakoś sobie radzą. Co prawda, nigdzie nie widzę Nicka, ale on jakoś sobie poradzi. Teraz muszę się zająć dziewczyną Charlesa. Walczymy. To pozwala wyładować się na kimś i muszę przyznać, że to naprawdę działa. Silena, płacząc i krzycząc, naprawdę jest genialna! Oczywiście ja jestem lepsza, ale ona pokonała dwóch moich braci i wszystkich którzy odważyli się stanąć z nią do walki. Po prostu wow!
_________________________________________________________________________________
Wyrobiłam się! Operacja kota się udała i już jutro wraca do domu. :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba, nowy jeszcze w tym tygodniu.
Pozdrawiam i dziękuję, że jesteście
~Nati~
Bardzo fajny rozdział!:-) Czekam na następny!!!
OdpowiedzUsuńPS: Może wpadniesz na,mój blog? Jeśli tak, to napisz w komentarzu co sądzisz.
percy-i-annabeth-na-zawsze-razem.blogspot.com
Czytam Twojego bloga. Zostawiłam już komy. Naprawdę ekstra i czekam na następną notkę u Ciebie. Ostatnia miniaturka, BOSKA!!!
UsuńKurcze. Błagam ogarnij Nicka on musi być z Thalią.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle genialny!
Weny.
Świetny rozdział. Sory że nie komentowałam ale byłam na obozie i nie miałam internetu
OdpowiedzUsuńRozdział świetny , ale ni rób mi tego . Niech Thalia nieodhodzi do Łowczyń . Szczerze to moja ulubiona postać u ciebie po Luke'u , Percym i Kamili .
OdpowiedzUsuńFajnie , że operacja się udała . Życzę twemu kotu powrotu do zdrowia .
PS . Zapraszam na mój nowy blog http://www.percabeth-always-and-forever.blogspot.com/
Dzięki, na pewno zajrzę i zostawiem ślad :)
OdpowiedzUsuń